piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział 12

   - Wejdziesz do środka? - zapytałam Mateusza, kiedy staliśmy na ganku. Mrugnął do mnie. Przekręciłam klucz w zamku i pchnęłam drzwi. Weszliśmy do domu. Z salonu dochodziły odgłosy płynące z telewizora, cichy śmiech wujka i rechot Michała. Gdy stanęliśmy z Termitem w progu pokoju, panowie uspokoili się i wlepili w nas swoje spojrzenia. Puściłam dyskretnie oko Bronkowi. Przywitałam się z nimi. Modego jednak ściskałam nieco dłużej. Było coś, co mnie do niego przyciągało. Po raz kolejny podrażnił moją skroń swoim zarostem. Odsunął się ode mnie, ciągle trzymając dłonie na moich ramionach. Uśmiechnął się słodko, i cmoknął mnie w czoło. Obróciłam się przodem do Mateusza. Miał dziwny wyraz twarzy i ręce skrzyżowane na piersi. Wzruszyłam ramionami i machnęłam na niego.
   - Co pijemy? - cisza. - Mateusz?
   Rzuciłam okiem w kierunku drzwi. Klawiszowiec stał z dłońmi w kieszeni spodni. Wzrok utkwił w jakiś niewidzialny punkt na lodówce. Podeszłam do niego i machnęłam mu ręką przed oczami.
   - Co? Mówiłaś coś?
   Wywróciłam oczami.
   - Nie no skąd. - burknęłam. - Musiało ci się zdawać.
   Chciałam wrócić do przygotowywania herbaty, gdy poczułam na sobie delikatny dotyk. Sekundę później na moje plecy naparła ściana w postaci klatki piersiowej chłopaka. Odchyliłam głowę.
   - Zamyśliłem się. - przyznał. Wzięłam głęboki wdech. Jego ręce nieśmiało powędrowały przez moje biodra, by później skrzyżować się na brzuchu. Oparłszy brodę o moje ramię, przymknął oczy. 
   - Bardzo się tym przejąłeś. - zauważyłam. Nie musiałam nawet tłumaczyć, że chodzi o sytuację sprzed kilkudziesięciu minut. Burknął ciche "no".
   - Orsia zróbcie nom też jako kawa, bo momy kryzys! - usłyszeliśmy wołanie Modego. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem i uwolniłam się z uścisku kolegi. Położyłam na blacie dwa dodatkowe kubki.
   - Myślisz, że to przez to, że ją zignorowałem?
   - Bardzo możliwe. Jesteś chyba pierwszym facetem, który ją najzwyczajniej w świecie olał. - czajnik pstryknął cicho. - Nie wiem co mamy teraz robić.
   - Tyle jej nie wystarczy? - odparł podniesionym tonem. Szturchnęłam go w bok i głową wskazałam salon. - Uszkodziła mi auto, a ty prawie mi tam zawału dostałaś. - dodał ciszej. Zlustrowałam go z góry na dół jakby był kimś podobnym do Agi, czyli niespełna rozumu.
   - Znam ją na tyle, że mogę być prawie w stu procentach pewna, że odpuści dopiero, jak wyląduję w psychiatryku z ciężką depresją i kilkoma próbami samobójczymi na koncie.
   - No co ty...
   - Mówię jak jest. - wzięłam kubki z kawami. - Chyba zaczynam doceniać ten urlop od szefa...
   Wyszłam z kuchni, zostawiając Mateusza samego z myślami. Będąc już w salonie, podałam kawy muzykom, którzy faktycznie wyglądali na zmęczonych.
   - Ślypia nom się same zawiyrają...* - pożalił się wujek.
   - To pijcie zanim jest gorąca. - uśmiechnęłam się. Nagle przede mną znalazła się ręka Mateusza z moim kubkiem. Odebrałam go od niego i wcisnęłam się na kanapę, między Bronka i Michała.
   - Siedźcie tu, godajcie coś, bo jo byda społ. - stęknął Mody.
   Rozpoczęliśmy ożywioną rozmowę o klipie do Richtera. Nastąpił niewielki progres. Dzisiaj byłam już w stanie rozmawiać na temat teledysku bez uzewnętrzniania mojej szczerej niechęci do tego. Stawiński jeszcze raz przedstawił nam swoją wizję. W trakcie, kilkakrotnie usłyszał od mojego wujka, że się powtarza. Nie zwracał na niego najmniejszej uwagi, tylko kontynuował snucie swojej wizji. Chyba tylko mi to nie przeszkadzało, bo nawet Mati zaczął przewracać oczami. Ja, zakochana w barwie jego głosu mogłabym słuchać go godzinami. Przy okazji mogłam obserwować z jaką pasją i zaangażowaniem opowiada o nowym przedsięwzięciu zespołu. Wszystko, każdy najdrobniejszy szczególik musiał być perfekcyjnie dopracowany. Pełen profesjonalizm.

   Michałowi w końcu udało się skończyć swoją opowieść o klipie, przy akompaniamencie westchnień i chrząkania wujka i Mateusza. Później przez chwilę skupialiśmy swoją uwagę na jakiejś komedii, której scenarzysta myślał zapewne, że jest w stanie napisać coś zabawnego. Patrząc na owy film wywnioskowałam, że okrutnie się mylił.
   W końcu Mody postanowił wrócić do siebie. Pożegnałam się z nim długim i mocnym uściskiem. Zasugerowałam mu, by wpadał do nas częściej. Uśmiechając się szeroko obiecał, że będzie nas odwiedzał tak często, jak tylko będę tego chciała.
   - Jo też się byda zbieroł. - powiedział Mati, gdy wróciłam do salonu. Podeszłam bliżej niego i przymrużyłam oczy.
   - Kaj* ci się tak śpieszy?
   - Do doma. Wiela wom moga przeszkadzoć?
   - Ady siedź. - westchnęłam. - Wolałabym, cobyś zostoł aż się cima* na placu zrobi. Skąd wiysz, czy ta wariotka kajś tu niy łazi?
   Zastanowił się chwilę. Poszłam pozbierać ze stołu puste kubki. Mateusz ruszył za mną. Chwilę obserwował mnie w milczeniu, aż w końcu się odezwał.
   - Mosz recht.*
   - Obiecaj, że zanim pojedziesz do siebie sprawdzisz te hamulce jeszcze roz.
   - Ni mom wyjścia. Poza tym, twoje przerażenie przeszło chyba na mnie. - uśmiechnął się lekko. Poklepałam go krzepiąco w ramię.
   - Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Sprawdzenie auta nie zajmie ci dużo czasu, a ja będę spokojniejsza.
   Pokiwał głową. Myjąc naczynia, zerkałam dyskretnie za okno. Między drzewami i krzewami doszukiwałam się blond czupryny. Nic nie widziałam, ale mimo to, gdzieś w mojej głowie błąkał się niepokój. Bardzo bałam się o Mateusza. Gdybym tak dostała wiadomość, że miał wypadek i leży w szpitalu...
   Nagle głucha cisza przerwała moje myśli. Potrząsnęłam głową i rozejrzałam się. Woda, która jeszcze przed sekundą płynęła ciepłym strumieniem z kranu, zatrzymała swój pęd. Obróciłam głowę.
   - Wodę odłączyli, czy co? - burknęłam pod nosem. Kiedy przekręciłam kurek, strumień na nowo pocieknął. Rzuciłam znaczące spojrzenie Mateuszowi.
   - Pięć minut patrzyłaś w okno, a woda ciekła i ciekła i ciekła i...
   - Dobrze, już wystarczy. - dźgnęłam go w bok. W pewnym momencie, on wbił palce między moje żebra. Nie lubiłam łaskotek, więc zaczęłam się wiercić, piszczeć i wyrywać się koledze. Niestety, bezskutecznie.
   - Co? Nie lubisz łaskotek? - zapytał z szyderczym uśmiechem.
   - Nienawidzę! - krzyknęłam i mocnym zrywem wyswobodziłam się z ramion Mateusza. Pobiegłam schodami na górę. Nie zdążyłam niestety zamknąć za sobą drzwi. Termit wbiegł za mną do pokoju. Rozpędził się i wpadł na mnie. Straciłam równowagę, przez co obaj runęliśmy na łóżko. Materac jęknął pod naszym ciężarem. Mati przez chwilę leżał bez ruchu i patrzył mi prosto w oczy. Wyciągnęłam ręce spod ciała klawiszowca i oparłam je na jego plecach. Szatyn w ułamku sekundy lekko obrócił głowę i delikatnie musnął wargami moją szyję. Poczułam się tak, jakby przebiegł przeze mnie prąd.
   - Mógłbyś ze mnie zejść? - wychrypiałam.
   - Jestem aż taki ciężki? - zapytał z udawanym smutkiem. Kiwnęłam głową, uśmiechając się. Chwilę później, byłam już uwolniona od ciężaru Mateusza. Odetchnęłam teatralnie. Chłopak chwycił mnie za dłonie i pociągnął tak, że zmieniłam pozycję z leżącej na siedzącą. Sytuacja sprzed kilku chwil, plus niezręczna cisza sprawiły, że poczułam się speszona.
   To było, jakby ktoś wysłuchał mich próśb. Ciszę przerwał telefon Mateusza oznajmiający, iż otrzymał on wiadomość tekstową. Wyciągnął aparat z kieszeni i zabrał się za czytanie sms-a. Wybałuszył oczy i podał mi telefon.
   - Co? - burknęłam, wyciągając rękę.
   - Sama zobacz.
   Rzuciłam okiem na ekran. U góry, widniał napis "Wiadomość od: Agnieszka" a pod spodem treść, która brzmiała "Widzę, że ciągle masz zamiar marnować czas na tą niedorajdę?". Przestraszyłam się. Podbiegłam do okna. Na zewnątrz stała Aga. Gdy zobaczyła mnie, pomachała z psychopatycznym uśmiechem.
   - Biegnij na dół zamknąć drzwi wejściowe! - krzyknęłam do Mateusza, po czym zaciągnęłam zasłony. Pobiegłam za nim. Nie chciałam być teraz sama, po prostu się bałam.
   - Gotowe. - oznajmił. Rozłożyłam ramiona i objęłam go w pasie ze wszystkich sił.
   - Mateuszku, zaczynam się coraz bardziej bać... - zaszlochałam. - Ona jest psychiczna, zabije w końcu i ciebie i mnie... A może nawet Bronka.
   - Musimy to zgłosić na policję. - mruknął, głaszcząc mnie po głowie. Odsunęłam się od niego na długość ramion.
   - Nie! Zwariowałeś?! Posłuchaj... Musisz dziś zostać u nas. - stanęłam na palcach, by móc utrzymać z nim kontakt wzrokowy. - Nie pozwolę ci wracać do domu, rozumiesz co do ciebie mówię? Nie pozwolę ci.
   - Dobrze, nie pozwolisz. - oparł dłonie na moich ramionach. - A co powiesz Bronixowi?
   - Po prostu, że zostajesz u nas. On nie będzie miał żadnych pretensji. - wysiliłam się na ledwo widoczny uśmiech.

   Miałam rację. Wujek nie miał cienia pretensji o mój pomysł. Powiedział jedynie, że gdyby Mateusz potrzebował maszynki do golenia, to zapasowa jest w półce nad umywalką.
   - Dostałam wiadomość. - burknęłam i podałam mój telefon Mateuszowi. Szybko przeczytał treść wiadomości. Nie było w niej gróźb. Jedynie pytanie, kiedy zamierzam wrócić do pracy.
   - Ile dni urlopu dostałaś? - zapytał klawiszowiec. Wzruszyłam ramionami.
   - Nie mam pojęcia. Szef powiedział tylko, żebym kilka dni odpoczęła. - spojrzałam na niego. - Myślisz o tym samym, co ja?
   - Tak mi się wydaje... Powinnaś zadzwonić do szefa, a najlepiej spotkać się z nim i poprosić, by przeniósł cię do innego biura.
   - Nie mam innego wyjścia. Nie mogę dalej z nią pracować. - zastanowiłam się chwilę. - Ale co powiedzieć szefowi? Prawda nie wchodzi w grę.
   - Powiesz po prostu, że nie możecie się dogadać z Agnieszką od jakiegoś czasu i żeby zlikwidować konflikt w zarodku, prosisz o przeniesienie do innej placówki i tyle.
   Dlaczego ja sama nie wpadłam na takie proste rozwiązanie? - zapytałam siebie w myślach. Oczywiście przyznałam rację Mateuszowi i obiecałam, że zadzwonię do szefa i poproszę go o spotkanie na neutralnym gruncie. Wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Dyskretnie zerknęłam za zasłonę. Bałam się, że znowu zobaczę Agnieszkę, ale nie było jej tam. Odetchnęłam i ponownie zasłoniłam okno.
   Zaczęłam zastanawiać się nad pomysłem Mateusza. Pewnie każdy na moim miejscu powierzyłby sprawę policji, ale nie ja. Nie ufałam im. Byłam przekonana, że po jakimś czasie, nie wskórawszy umorzyliby sprawę, a Aga dalej bezkarnie by nas dręczyła. Ponadto, za takie posunięcie zaczęłaby się okropnie mścić. Summa summarum, coś z tym zrobić trzeba. Zastanawiam się, nad jeszcze jedną próbą porozmawiania z nią. Za obstawę wzięłabym Matiego. Razem na pewno dalibyśmy jej radę. Z drugiej strony nigdy nie wiadomo, jak zareagowałaby na naszą wizytę. Od jakiegoś czasu zaczynam podejrzewać ją o chorobę psychiczną, a ludzie chorzy są często nieobliczalni. Gdyby Bronek o wszystkim wiedział, stuprocentowo zapakowałby mnie i Termita do samochodu i zawiózł na komisariat. A nie o to mi chodzi. Chciałabym załatwić tą sprawę jak najbardziej polubownie. Nie byłam do końca przekonana o skuteczności takiego rozwiązania, ale lepsze to, niż tournee po komisariatach i sądach. Wujek może mieć do mnie pretensje, że nic mu nie powiedziałam, ale mam nadzieję, że zrozumie, że robię to też dla niego. Nie chcę, by Agnieszka zrobiła mu coś złego. Wystarczy mi już, że martwię się o Mateusza i o siebie. Miała rację, obaj nie wyjdziemy spokojnie z domu. W końcu możemy ją spotkać na każdym kroku...
   Z chwilą wybicia godziny 21, Mati poszedł do łazienki. Spędził w niej jakieś dwadzieścia minut. Ja w tym czasie zdążyłam zrobić nam dwie wielkie porcje gorącego kakao. Usiedliśmy na łóżku po turecku, naprzeciwko siebie.
   - Kiedy do niego zadzwonisz? - przysunął się tak blisko, że nasze kolana stykały się ze sobą.
   - Pojutrze?
   - A czemu nie jutro?
   - Sama nie wiem... - mruknęłam. - Chyba chcę mieć jeszcze jeden dzień na przemyślenie wszystkiego. Nie martwię się już rozmową z Bronkiem, powiem mu to samo co szefowi. 
   Nagle drzwi otworzyły się i w szczelinie pojawiła się głowa Bronka.
   - Co tam miśki? - zapytał wesoło. - Myślałem, że bydziecie już kimać, bo cicho tu tak...
   Mati szturchnął mnie w ramię. Odchrząknęłam.
   - Wiesz wujku, będę musiała zadzwonić do szefa i poprosić, by przeniósł mnie do innego biura.
   - Czemu? Dyć tu mosz chyba nojbliżej.
   - No ja, daleko ni mom, ale miałam parę spięć z Agą i jakoś niespecjalnie chce mi się pracować razem z nią.
   Wszedł do pokoju i usiadł przy biurku.
   - Tak po prawdzie to ci się nie dziwię... Fto z nią wytrzymo... - popatrzył po nas i uśmiechnął się szerzej. - W takim razie dzwoń do niego, na pewno się dogadacie. A, właśnie... Mody dzwonił, jutro momy być o dziesiątej w firmie, szykuje się jakiś koncert w Bytomiu, chcą to z Marcelem przedyskutować z nami.
   Na dźwięk słowa koncert, oczy Mateusza błysnęły.
   Do godziny 1:30 Bronek siedział w moim pokoju i rozmawiał z nami o koncercie, o charakteryzacji i o efektach. Kiedy zorientowaliśmy się, że zegar wybił wpół do drugiej w nocy, wszyscy położyliśmy się spać.
________________________________
* zawiyrać - zamykać
* kaj -gdzie
* cima - ciemność
* mosz recht - masz rację

niedziela, 1 czerwca 2014

Rozdział 11

   Było wczesne popołudnie. Bałam się, bo nie wiedziałam co usłyszę. Dziwię się, skąd wzięłam odwagę, by tu przyjść. Jedyne wytłumaczenie, jakie przychodziło mi do głowy, to chęć odzyskania dobrych kontaktów z Mateuszem. On jest dla mnie jak starszy brat i nie mogę pozwolić mu tak po prostu odejść. Nie po tym, co dla mnie zrobił.
   Nacisnęłam przycisk przy cyferce 4. Kilka sekund później, usłyszałam w domofonie szelest.
   - Proszę?
   - To ja, Orchidea. Możemy porozmawiać?
   Rozległ się charakterystyczny, bzyczący dźwięk. Pchnęłam drzwi i weszłam na klatkę. Ciężko wchodziłam po schodach, starając się opanować drżące nogi. Pierwsze drzwi były już uchylone. Nieśmiało w nie zapukałam.
   - Wchodź!
   Przekroczyłam próg. Znalazłam się w małym przedpokoju, którego ściany były pomalowane na kolor cappuccino. Garderoba, składająca się z niewielkiej szafy, półki na buty, oraz drugiej półeczki była w kolorach jasnego i ciemnego jesionu. Podłoga pokryta panelami w ciepłym kolorze olchy ładnie uzupełniała całość. Zdejmując kurtkę i buty, skupiłam uwagę na trzech obrazach, przedstawiających martwą naturę.
   - Zapraszam dalej, nie będziemy przecież rozmawiać w przedpokoju. Czego się napijesz?
   - Niczego, nie zajmę ci dużo czasu.
   Weszłam do malutkiego pokoiku. Meble, ściany oraz podłoga były jasne. Ciemne kolory niepotrzebnie przytłoczyłyby to pomieszczenie.
   - Dla ciebie, ten metraż może wydać się klaustrofobiczny. Mieszkasz w dużym domu, a to tylko skromna kawalerka.
   - Nie zapominaj, że zanim wprowadziłam się do wujka też żyłam w bloku i dobrze wiem, co to znaczy. - odparowałam. - Odłóżmy to, nie o tym chcę z tobą rozmawiać.
   - A o czym?
   - Nie udawaj... Zauważyłaś, że ostatnio między nami istnieje tylko jeden temat?
   Blondynka usiadła bliżej mnie. Moje pytanie wywołało na jej twarzy doskonale znany mi kpiący półuśmiech. Dopiero teraz pożałowałam, że tu przyszłam. Czekanie na odpowiedź ze strony Agnieszki dłużyło się do tego stopnia, że każda sekunda była jak minuta.
   - Mateuszek... - mruknęła. - Wiedziałam, że w końcu pękniesz. Widzisz, Orchidejko? Mogłaś od razu przyjść i porozmawiać, zamiast się obrażać. Słucham cię, co chcesz wiedzieć?
   - Chociaż raz nie kpij. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. 
   - Nie zamierzam. Mi ta rozmowa również nie jest na rękę.
   - A jednak wpuściłaś mnie do mieszkania. - zauważyłam.
   - Im prędzej sobie wyjaśnimy pewne kwestie, tym szybciej przestaniesz zadawać głupie pytania. - odgryzła się. - No, mów o co chodzi? Co z Matim? 
   - Ty mi powiedz o co chodzi. Odkąd poznałam członków Oberschlesien zmieniłaś się. Nie jesteś już tą samą ciekawską, nawet trochę wścibską Agą. Zachowujesz się, jakby wstąpił w ciebie jakiś demon. Raz nawet mi groziłaś. - przerwałam, by zrobić głębszy wdech. - Nie jestem w stanie pojąć za co mnie tak nienawidzisz. Co ja ci zrobiłam, że traktujesz mnie jak największego wroga? Utrudniłam ci kiedyś życie? Sprawiłam przykrość? No, dalej, powiedz w końcu, o co ci chodzi?
   Patrzyła na mnie przeszywającym spojrzeniem. Odwróciłam wzrok. Spoglądałam na  niewielki dywanik, leżący pod okrągłym stoliczkiem. Cisza dała mi do zrozumienia, że Agnieszka na pewno coś kombinuje. No bo dlaczego tak długo nie wydusiłaby z siebie ani słowa? Po chwili dotarło do mnie, że moje podejrzenia są najprawdopodobniej błędne.
   - Nigdy bym nie przypuszczała, że zagrasz ze mną w otwarte karty. - w jej głosie zabrzmiała szczera nuta uznania.
   - Bo nie mogę już tego wytrzymać.
   - To jest po prostu cholernie niesprawiedliwe. Popatrz, ile ja mam. - omiotła wzrokiem pokój. - Klaustrofobiczną kawalerkę, żadnej rodziny, zero perspektyw. A ty? Ty masz wszystko. Wielki dom, rodzinę, sławnych przyjaciół i faceta, który poza tobą świata nie widzi. No co się tak gapisz? - zbulwersowała się, widząc moje zdziwienie. - Mati ciągle nawija tylko o tobie. A Orsia to, a Orsia tamto... Nie ukrywam, irytuje mnie to. Zasugerowałam mu już, że gdy jest ze mną, ma nie mówić o tobie.
   - Nic z tego nie rozumiem... - przyznałam. W głębi serca byłam najszczęśliwszą dziewczyną na ziemi. Miałam ochotę jak najszybciej dorwać Mateusza i przytulić najmocniej, jak potrafię.
   - A co tu jest do rozumienia? Jestem zdania, że jeżeli ktoś ma za dużo, sprawiedliwie jest trochę mu odebrać.
   - Dlaczego akurat Mateusz? - zapytałam cicho.
   - Bo z tego co wiem, na nim ci najbardziej zależy.
   - Nie zasługujesz na niego. - warknęłam.
   - Czyżby?
   - Owszem. Nie pozwolę, by taka zdzira jak ty owinęła sobie wokół palca tak cudownego człowieka.
   Moje słowa sparaliżowały ją do tego stopnia, że nie wiedziała co powiedzieć. Patrzyła na mnie z lekko rozchylonymi wargami. Zamiast odpowiedzi, chwyciła mnie za przedramię i zerwała z kanapy. Zaciągnęła mnie do przedpokoju i ryknęła, bym opuściła jej mieszkanie. Ubrałam buty.
   - Pożałujesz tego, co powiedziałaś, szmato. - rzuciła we mnie moją kurtką i wypchnęła na klatkę schodową. 
   Przestraszyłam się nie na żarty. Zerknęłam na zegarek w telefonie. Do autobusu, zostało mi jakieś dziesięć minut. Byłam pewna, że zdążę, zatem pobiegłam w kierunku przystanku.

   Załomotałam w drzwi, zapominając o zasadach dobrego wychowania. Przystępując z nogi na nogę czekałam. Czekałam i czekałam... W końcu, klamka opuściła się a w progu stanął Mateusz.
   - Orchidea? - zdziwił się, jednak otworzy drzwi na oścież, bym mogła wejść do środka. Nieśmiało przekroczyłam próg i stanęłam przodem do kolegi. Mierzyliśmy się wzrokiem w milczeniu. Nie wiem, jak długo to trwało. Ani ja, ani on nie byliśmy w stanie znaleźć dobrych słów na tę okoliczność. Zamiast nudnego monologu, po prostu zacisnęłam ramiona wokół jego pasa, a policzek mocno wtuliłam w pierś klawiszowca.
   - Tęskniłem za tobą. - powiedział, głaszcząc mnie po plecach. Zadarłam głowę, a on opuścił swoją. Uśmiechnął się tak, jak chyba tylko on potrafi. Zaśmiałam się ze szczęścia i jeszcze mocniej go ścisnęłam.
   - Mateuszku, cholernie cię przepraszam. Byłam zdenerwowana, wcale nie myślałam, że jesteś wścibski. Przecież nie jesteś. Przeciwnie, wiesz? Pierwszy raz spotkałam tak kochaną osobę. I wiesz co? I...
   - Ja też się cieszę, że cię widzę. - przerwał mi. - Wchodź, zaraz ci zrobię herbatkę.
   Zamiast do pokoju, ruszyłam za nim do kuchni. Stanęłam na progu i oparłam się o framugę. Dopiero teraz przyjrzałam się mu dokładnie. Włosy miał jak zawsze nastroszone, a twarz pokrytą dwudniowym zarostem.
   - Mati? Naprawdę nie jesteś zły?
   - Ale przestań... Jasne, że nie.
   - To dlaczego się nie odzywałeś? Martwiłam się o ciebie...
   - Nie chciałem ci się narzucać. - powiedział smutno, zalewając herbatę. Podeszłam do niego. Przytuliłam się do jego ramienia jak małe dziecko. - Choć tak prawdę mówiąc, - dodał. - miałem zamiar wybrać się do ciebie. Strasznie tęskniłem...
   - Na brak rozrywki nie mogłeś chyba narzekać?
   Puściłam jego ramię, by mógł przejść do większego pokoju. Postawił przede mną kubek z herbatą i usiadł obok.
   - Cołki* czas żech siedzioł w doma. - powiedział nienagannym, śląskim akcentem, unosząc brwi ze zdziwienia. - Co żech mioł robić?
   Patrzyłam na niego nie mrugając nawet powiekami. Moja mina musiała wyglądać komicznie, bo z jego buzi zniknęło zdziwienie, a jego miejsce zajął szeroki uśmiech. W takim razie te rzekome spotkania z Agnieszką to jedna, wielka ściema? Sposób na dobicie mnie? Nie wiem co zrobię Adze jak ją spotkam...
   - Ale jak to w doma...? Som?*
   - A z kim? - zaśmiał się. - Jakoś nie miałem nastroju na jakieś wypady i spotkania. Z resztą, wejrzyj się* na mie.
   Prawda, nie wyglądał dziś zbyt wyjściowo. Upiłam ostrożnie pierwszy łyk herbaty. Mateusz uparcie patrzył na mnie. Jego wzrok nieco mnie sparaliżował, jednak po kilku minutach udało mi się odzyskać zdolność mówienia.
   - Dobra... Dobra, powiem ci. Ale Mati, nawet nie próbuj rozmawiać na ten temat z Bronkiem. - wymierzyłam w niego wskazujący palec prawej dłoni. Doskoczył do mnie. Jedną ręką przytulił mnie do siebie, natomiast drugą przyłożył do swojej piersi.
   - Przysięgam, nikomu nic nie powiem.
   - To słuchaj... Agnieszka twierdzi, że przez te dni, w które się nie kontaktowaliśmy, spotykaliście się. Raz podobno byłeś u niej na noc.
   - Co ty godosz?!
   - Opowiadała mi ze szczegółami, jak krok po kroku* namawiała cię do spędzenia wspólnej nocy i z tego co mówiła, udało jej się.
   Objął mnie obiema rękami, tworząc z nich coś w rodzaju potrzasku. Pokręcił głową i z głośnym westchnieniem oparł ją o moją skroń. Siedzieliśmy w milczeniu. Słychać było jedynie nasze oddechy. Prosiłam go w myślach, by zaczął coś mówić. Miałam idealne warunki do spania.
   - Spotkałem się z nią dwa razy. - odezwał się w końcu. - Ten drugi raz był tak po prawdzie wymuszony. Pisała do mnie, wydzwaniała, prosiła, błagała... Nie miałem życia. Połaziliśmy jakieś pół godziny po mieście. To było chyba najgorsze trzydzieści minut w moim życiu. Wymyśliłem na poczekaniu, że niestety muszę już iść, bo Oberschlesien ma próbę. - nachylił się, by spojrzeć na moją twarz. - Od tamtej pory ją ignoruję.
   - Ignorujesz Agę?
   - Co w tym dziwnego? - zapytał szczerze zdziwiony.
   - No wiesz, kogo jak kogo, ale jej żaden mężczyzna nie ignoruje.
   - Ja nie jestem desperatem. - odparł wesoło. Parsknęłam cichym śmiechem. - Dziewczyna, która próbuje mnie zaciągnąć do łóżka na pierwszym spotkaniu nie jest w moim typie.
   Następną godzinę ciągle rozmawialiśmy. Mieliśmy w końcu kilka dni do nadrobienia. Doszliśmy wspólnie do wniosku, że musimy wybrać się do Marshalla po zdjęcia, które zrobił nam, podczas gdy spaliśmy w najlepsze, oraz te z imprezy. Postanowiłam zrobić z nich piękny kolaż i powiesić na ścianie.
   Jakiś czas później, postanowiłam wrócić do domu. Musiałam przecież przyznać Bronkowi, że po raz kolejny miał rację. Mati faktycznie nie był zainteresowany Agą.
   Termit uparł się, że odwiezie mnie do domu. Gdy wyszliśmy z bloku, momentalnie rzuciło nam się w oczy, że ktoś majstruje przy samochodzie klawiszowca. Na zewnątrz panowała już tzw. szarówka, ale ja mimo to rozpoznałam osobę doskonale.
   - Ty szmato! - krzyknęłam i puściłam się pędem w stronę blondynki. Spłoszyła się i zaczęła uciekać. Nie dane mi było jej złapać, bo Mateusz chwycił mnie za ramiona i mocno przycisnął do siebie.
   - Orsia, spokojnie, nie warto sobie rąk brudzić.
   - Oszalałeś?! - wrzasnęłam. - Jak ja mam być spokojna?! Czy ty nie zdajesz sobie sprawy z tego, że ona mogła uszkodzić ci samochód?! Jeżeli myślisz, że...
   Przyłożył dłoń do moich ust.
   - Cicho. Zaraz wszystko sprawdzę.
   Podeszliśmy do Skody. Na przednich drzwiach od strony kierowcy znajdowała się duża, czarna plama. Chłopak doszedł do wniosku, że to najprawdopodobniej lakier do paznokci. Obok, znajdowały się dwie bardzo głębokie rysy, a za wycieraczką kartka z napisem "nie wyjdziecie spokojnie z domu".
   - Mati... - przytuliłam się mocno do niego i pozwoliłam łzom swobodnie płynąć. - Boję się.
   - Zaczekaj na chwilkę, sprawdzę przewody hamulcowe.
   Odkleiłam się od niego, jednak nie przestawałam ściskać jego dłoni. Rozglądałam się gorączkowo wokół. Nigdzie nie widziałam Agnieszki.
   - Są nienaruszone. - to mówiąc pocałował mnie w czubek głowy. - Wskakuj do środka.
   Jechaliśmy wolno. Co chwila przypominałam Mateuszowi, żeby nie przesadzał z prędkością. Nigdy nic nie wiadomo... 
____________________________________
* cołki - cały
* som - sam
* wejrzyj się - spójrz, zobacz
* krok po kroku - ze specjalną dedykacją dla Schneiderowej ;***