Po obejrzeniu dwóch filmów, zerknęłam na zegarek. Ku mojemu zaskoczeniu, zobaczyłam na nim godzinę 23:47. Podniosłam głowę z ramienia Mateusza, które spoczywało na oparciu kanapy. Było tak miło, że całkowicie straciłam poczucie czasu. Muzyk obrócił głowę w moją stronę. Widziałam jedynie zarys jego twarzy, gdyż pokój oświetlał tylko ekran telewizora.
- Mati, wiesz któro jest godzina? - zapytałam ściszonym głosem.
- Nie. - odparł równie cicho. - A co, już chcesz ode mnie uciec?
- Chyba ni mom wyjścia. Jutro mo być u nos jakoś fajera.* - westchnęłam. - Trza zrobić zakupy, przygotować cosik do jedzenia...
Na dźwięk słowa "fajera" na twarzy Mateusza zagościł szeroki uśmiech. Sama wyszczerzyłam się od ucha do ucha. Bynajmniej, mój grymas nie wynikał z radości spowodowanej imprezą. Kiedy ktoś uśmiecha się tak jak zrobił to mój kolega, nie sposób nie zawtórować. Po prostu się nie da.
- W sumie to mosz recht. Żeby przygotować fajer do sześciu chopów* to trza być wyspanym.
Podniosłam się leniwie z kanapy i stając naprzeciw niego, zrobiłam minę podobną do znanego internetowego mema, do którego dopisuje się zawsze "are you fucking kidding me?".
- Jeżeli Bronix myśli, że wymiga się od przygotowań, to się grubo myli. - uniosłam lewą brew.
- Biedny Bronek...
- Nie martw się o niego, da sobie radę. Jutro rano jedziemy na zakupy, a później będzie mi pomagał przy robieniu jedzenia. Niech się cieszy, że wcześniej posprzątałam dom, przynajmniej jedno nam odpada.
Mateusz wstał i poszedł wyciągnąć płytę z odtwarzacza. Ja w tym czasie poszłam założyć buty i kurtkę. Chwilę po tym, jak przygotowałam się do wyjścia, w przedpokoju zjawił się Termit. Ubrał się, wziął z półki kluczyki i kilkanaście sekund później, byliśmy w drodze na parking.
- Ciekawe, że Bronek nie dzwonił z pytaniem, czy jego oczko w głowie jest całe i zdrowe. - zagadnął, wyjeżdżając na ulicę.
- Mati, ja mam dwadzieścia jeden lat... - odparłam, lekko unosząc kąciki ust. - Poza tym, wujek wie, że jestem z tobą i jak widać zdaje sobie sprawę z tego, że nic mi nie grozi.
- Nie wiedziałem, że Bronek tak mi ufa.
- Żebyś wiedzioł jak bardzo.
Zerknął na mnie przelotnie i lekko się uśmiechnął. Dalej, jechaliśmy w milczeniu. Cisza spowodowała, że nagle zachciało mi się spać. Mruczący silnik dodatkowo mnie uspokoił, więc przymknęłam powieki. Jutro czeka mnie dużo pracy, więc może warto już teraz zacząć odnawiać pokłady energii.
Jak planowałam, tak zrobiłam. Świadomość zaczęła do mnie wracać, wraz z podmuchem chłodnego, nieprzyjemnego wiatru.
- Przecież mogę iść sama. - burknęłam, gdy zorientowałam się, że Mateusz trzyma mnie na rękach. Zaśmiał się cicho.
- Ty ledwo co ogarniasz, co się wokół ciebie dzieje. Połamiesz mi się jeszcze, a później Bronek mnie zabije. - odparł rozbawionym tonem. - Poza tym, już jesteśmy na miejscu.
Usłyszałam przytłumiony dźwięk dzwonka. Panowie zamienili ze sobą kilka słów. Później, Mati zaniósł mnie na górę, do mojego pokoju. Położył mnie na łóżku. Uśmiechnęłam się mimowolnie, czując pod głową miękką poduszkę. W pewnym momencie poczułam brak buta. Jednego, drugiego. Następnie, "oprawca" pozbawił mnie kurtki i bluzy. Otworzyłam oczy na tyle, na ile byłam w stanie. Mateusz momentalnie się speszył.
- Dziękuję, od razu lepiej. - burknęłam i naciągnęłam na siebie kołdrę. Mój kolega zgasił niewielką lampkę, stojącą obok łóżka. Jak mniemam, w pokoju zapanowała całkowita ciemność. Westchnęłam głęboko. Chwilę później, zanim jeszcze zdążyłam zasnąć, poczułam dłoń Mateusza, która przeczesała kilka razy moje włosy. Sekundę później, cmoknął mnie w czoło.
- Dobranoc. - mruknęłam cicho i uniosłam lekko kąciki ust.
- Śpij spokojnie. - szepnął, po czym opuścił mój pokój.
Zaraz po śniadaniu, najszybciej jak potrafiłam uwinęłam się ze zmywaniem. By nie tracić czasu, w trakcie picia kawy robiłam listę zakupów, w czym pomagał mi Bronek. Ku jego niezadowoleniu spis produktów rósł, rósł i rósł...
- Czy ty zamierzosz warzyć* do całych Pjekor*? - zapytał, dopisując kolejny produkt.
- Dobrze wiem, ile potrafisz zmaszkiycić.* - odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko.
- Dyć to mo być fajer, niy łobiod. - zauważył inteligentnie. Spojrzałam na niego, unosząc brwi, Bywały momenty, że całkowicie nie rozumiałam mojego wujka.
- To co? Zimno płyta? Trzi* suchary i woda mo być?
Uniósł dłonie w geście poddania. Metoda na suchara okazała się być idealną do zgaszenia Bronka.
Kilkanaście minut później, byliśmy w drodze do centrum miasta. Miałam już w głowie dokładny plan działania. Zależało mi, by uwinąć się jak najszybciej. Poza tym, wizja ględzącego Bronixa nie była zbyt kusząca. Już w samochodzie zaczął narzekać, że nie zamierza łazić po sklepach dłużej niż godzinę.
Naszym celem był supermarket. Od progu sklepu, wujo skrzywił się tak bardzo, że przez moment myślałam, że coś go zabolało. Wyciągnęłam z kieszeni bluzy kartkę z listą zakupów i ruszyliśmy w głąb sklepu. Zaczęłam wkładać do wózka pierwsze rzeczy z listy.
- Słuchej, to może jo zaczekom na ciebie a aucie, a później ci pomogę wszystko spakować do bagażnika?
Zmierzyłam go morderczym spojrzeniem i poprosiłam, by pofatygował się po ryż. Włócząc nogami, oddalił się do raji,* w której znajdowały się pudełka ryżu, kaszy i makaronu. Ja natomiast, skupiłam się na wybieraniu składników, potrzebnych do naszego dzisiejszego obiadu. Postanowiłam nie wysilać się ponadprogramowo i postawiłam na risotto z kurczakiem i warzywami. Włożyłam do wózka produkty, których nie znalazłam w domu, czyli marchewkę, cebulę i brokuły. Zobaczyłam wujka kroczącego w moją stronę. Uśmiechnęłam się, by go nieco udobruchać. W odpowiedzi otrzymałam minę godną męczennika.
- Wiesz co, może faktycznie idź do auta. - burknęłam. - Ni mom serca patrzeć, jak jesteś taki markotny.
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz? - zapytał z troską w głosie.
- Jestem kobietą.
Pocałował mnie w czubek głowy. Odprowadziłam go wzrokiem i nie tracąc więcej czasu, ruszyłam na poszukiwanie pozostałych produktów z listy.
Wychodząc z ciepłego sklepu, naraziłam się na silny podmuch surowego wiatru. Kolejny paskudny dzień... Bronek szybko wyszedł z samochodu i pomógł mi zapakować torby to bagażnika.
- Orsia, jo sobie jeszcze zakurzę,* dobra?
- Pewnie, mamy dużo czasu. - odparłam i przysiadłam na masce samochodu. Kilka sekund później, podmuch wiatru skierował na moje nozdrza dym papierosowy. Owa śmierdząca chmura, w połączeniu z tym, co zobaczyłam spowodowało, że dopadł mnie atak kaszlu. Nie chcąc zwrócić na siebie uwagi ludzi, których obserwowałam, przysłoniłam usta ręką.
- W... Widzisz? - wychrypiałam do wujka, wskazując palcem przeciwną stronę ulicy. Chodnikiem szedł Mateusz w towarzystwie Agnieszki. Szczebiotała do niego, wisiała na jego ramieniu. Mimo odległości jaka nas dzieliła, byłam w stanie dostrzec, jak trzepocze rzęsami i szczerzy te swoje idealnie równe, śnieżnobiałe zęby.
- Widzisz jego minę? - zapytał wujo nachylając się nade mną. - Dyć gołym okiem widać, że mo jej dość.
- Nie wiesz co mówisz.
- Serio twierdzisz, że nasz Mateusz będzie marnował czas na tego popaprańca? - popatrzył na mnie z politowaniem. - Znam go nie od dziś, to rozsądny facet.
- A od kiedy rozsądek ma coś z tym wspólnego? - oburzyłam się.
- Więcej wiary w intuicję starego wujcia, kochanie.
- Ta... - burknęłam nie patrząc na niego. Obserwowałam, jak Aga owija sobie wokół palca mojego jedynego przyjaciela.
Zaraz, zaraz, czy ja przed sekundą nazwałam go swoim przyjacielem?
Weszłam do domu dźwigając lżejszą część zakupów. Położyłam reklamówki na kuchennym blacie i z cichym westchnieniem zaczęłam wypakowywać towar. Wszystko robiłam machinalnie, zdając się jedynie na intuicję. Nie byłam w stanie skupić się na wykonywanej czynności. Nie po tym, co widziałam. Prawda, Mateusz jest dorosły, nie mam prawa mieć do niego pretensji o to, że się z nią spotkał.
Agnieszka niezbyt za mną przepada, bo mam trochę więcej szczęścia od niej. Ona, mieszka w skromnej kawalerce, ledwo wiąże koniec z końcem. Na pomoc rodziny nie może liczyć, bo ci najbliżsi, czyli rodzice i dziadkowie nie żyją. Mimo tego ma coś, czego nie mam ja. Niewątpliwą urodę, pewność siebie i (z tego, co słyszałam) talent muzyczny.
Opuściłam kuchnię. Pokonawszy schody, weszłam do swojego pokoju, by przebrać się w domowy strój.
Musiałam przyznać się przed samą sobą, że się boję. Agnieszka mnie nie lubi i pewnie będzie chciała zniechęcić Mateusza do mnie. On jest moim jedynym przyjacielem. Poza wujkiem jedynie on mnie rozumie i akceptuje wszystkie moje dziwactwa, które zna. Nie znamy się długo, raptem kilka dni, a ja mam wrażenie, jakbyśmy przyjaźnili się od dziecięcych lat. Nie chciałam, by Aga mnie go pozbawiła.
Zeszłam na dół. Bronek przygotował mi już kuchnię.
- Dzięki, wujku. W takich warunkach, gotowanie to czysta przyjemność. - pochwaliłam idealnie wysprzątane pomieszczenie.
- Pomóc ci w czymś?
- Nie, za jedzenie zabiorę się później, żebyście mieli ciepłe. - odparłam.
- No dobrze... Ale jakbyś potrzebowała później pomocy, to jestem do twojej dyspozycji.
- Dziękuję.
Rozburzył moje włosy i wyszedł do salonu. Wypuściłam cicho powietrze, nadymając policzki. Przemyślałam na szybko plan przygotowania obiadu i również opuściłam kuchnię. Wróciłam do swojego pokoju. Ledwo zamknęłam za sobą drzwi, gdy usłyszałam, że mój telefon dzwoni. Kiedy zobaczyłam na ekranie imię Mateusz, jakaś siła kazała mi zignorować chłopaka i nie odbierać. Tak też zrobiłam. Być może moje zachowanie było rodem z przedszkola, ale nie myślałam o tym w tej chwili. Zerknęłam na telefon, którego wyświetlacz informował, o nieudanej próbie połączenia. Z westchnieniem wyłączyłam komórkę. Ponownie się przebrałam. Z braku zajęcia, usiadłam przy komputerze i włączyłam muzykę, by uspokoić myśli.
- Dobrze, teraz, zostawmy to w piekarniku. Nie ostygnie tak szybko. - powiedziałam zerkając do wnętrza pieca. - Dziękuję za pomoc.
- Przestań, nie ma za co.
- Okej... Eee, Bronix?
- No?
- Ja wyjdę się przewietrzyć na chwilę... Wrócę za niedługo.
Podniosłam głowę. Wujek przyglądał mi się badawczo, mrużąc oczy. W takich sytuacjach, zwykle pomagam mu wyrobić sobie zdanie na temat tego, co słyszy ode mnie. Pocałowałam go w policzek i zapewniłam, że nie będzie mnie góra dwadzieścia minut.
Wpadłam do pokoju. Zabrałam klucze i telefon mimo, że nie miałam zamiaru go włączać, po czym szybko opuściłam dom.
Owinęłam szczelniej szyję chustką. Wiatr był bardzo nieprzyjemny, surowy. Chłopcy już pewnie się zjawili. Dotarło do mnie, że chyba powinnam wracać, więc zawróciłam. Szłam wolno, obserwując płyty chodnikowe. Wokół zaczynało się robić coraz ciemniej, gdy chmury pokryły niemal całe niebo.
- Orchidejka!
Znałam zbyt dobrze ten sztucznie słodki ton głosu. Poza tym, w pobliżu oprócz mnie i jej nie było nikogo innego...
- Gdzie tak pędzisz? - zapytała, doganiając mnie. - Śpieszysz się do Mateusza?
- O co ci chodzi, Aga? - zapytałam ze złością. - Gdzie się śpieszę, to moja sprawa. Nie mam czasu na rozmowę, do zobaczenia.
- Ej, zaczekaj. - chwyciła mnie za przedramię. Zbiło mnie to z pantałyku. Obróciłam się i spojrzałam jej prosto w oczy. Oprócz kpiny było w nich coś jeszcze. Niepokoiło mnie to, bo owe coś było... Chore.
- Co jeszcze?
- Może i faktycznie, Mati pasowałby lepiej do ciebie... Obaj jesteście tacy sztywni. Wyobraź sobie, po spacerze zaproponowałam mu, by wpadł do mnie, a on wykręcił się tobą. - westchnęła głęboko i spojrzała na mnie jak na dziecko, które zrobiło coś złego. - Spróbuję go trochę wychować. Zakręcę się obok niego jeszcze trochę i może uda mi się sprawdzić, czy jest dobry w te klocki...
- Mam nadzieję, że Mateusz będzie pierwszym facetem, którego nie uda ci się zaliczyć. - warknęłam, wyrywając rękę z jej uścisku.
- Nie licz na to. Bądź co bądź, on też jest mężczyzną, więc ma swoje potrzeby. - zerknęła na mnie znacząco, marszcząc nos. - A ty... No ja cię przepraszam, ale co ty mu możesz zaoferować?
Nie byłam w nim zakochana. Nie widziałam w nim kandydata na chłopaka. Z resztą, jakie to ma znaczenie? Słowa Agi zabolały, jak świeża rana posypana solą. Po raz kolejny poczułam się jak dno, jak zero. Łzy wypełniły moje oczy i szybko popłynęły po policzkach.
- Nie płacz... - otarła łzy z mojej twarzy. - Na nim świat się nie kończy, uwierz mi.
- Jesteś zwykłą suką. - wymamrotałam. Agnieszka chwyciła mnie za ramiona, wbiła w nie palce i cisnęła mną o mur.
- Oczko w głowie Bronka. Ukochana bratanica gitarzysty Oberschlesien, maskotka zespołu. Żyje w dużym, luksusowym domu. Dlaczego takie zero jak ty może mieć tak wiele, podczas gdy ja nie mam nic? To, że teraz masz to wszystko nie oznacza, że nikt ci tego nie odbierze. - warczała na mnie. Bałam się. Splunęła pod moje nogi i oddaliła się kawałek. Osunęłam się po murze, gdy poczułam szarpnięcie. To Agnieszka, postawiła mnie do pionu. - Jeszcze jedno... Jeżeli ktoś się dowie o naszej rozmowie, popamiętasz mnie. Przysięgam.
Dopiero, gdy miałam pewność, że odeszła, puściłam się pędem przed siebie. Biegłam niemal na oślep. Intuicja podpowiedziała mi, gdzie iść.
Kilka minut później, byłam nad rzeką. Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie byłam z Mateuszem. Usiadłam po turecku i chowając twarz w dłonie, rozpłakałam się.
__________________________________
* fajera - impreza
* chop - mężczyzna
* warzyć - gotować
* Pjekary Ślůnske - Piekary Śląskie
* maszkiycić - jeść, wyjadać smakołyki
* trzi - trzy
* raja - rząd
* kurzyć - palić papierosy
no way!
OdpowiedzUsuńMezmerize, dej mi adres do tej dziołchy Agi. już jo jej pokażę, kaj raki zimują. co za suka wredna... aż brak mi słów, by wyrazić swój gniew. no jak tak można...?
Aga zwyczajnie zazdrości Dei tego, co ma. w sumie to się nie dziwię Agnieszce, ale z drugiej strony to chore...
coś mi się zdaje, że Dea i Termit coś się mają ku sobie... :) nie wiem, co zaplanowałaś dla tych dwojga, ale zajebiście by było, gdyby zostali parą :3
Bronix widać, że strasznie kocha zakupy :) wejść, kupić i wyjść xD
najlepszy dialog ever:
- Jesteś pewna, że sobie poradzisz? - zapytał z troską w głosie.
- Jestem kobietą.
niecierpliwie byde czekoć na fajer ^^.
pozdrawiam, ściskam, całuję i życzę weny :*