piątek, 30 maja 2014

Rozdział 10

   Nacisnęłam czerwoną słuchawkę i rzuciłam telefon na łóżko. Było wpół do ósmej. Mimo wczesnej pory, pościeliłam łóżko i narzucając na siebie szlafrok, zeszłam na dół. Komórkę, którą zabrałam ze sobą, położyłam na stole. Chwilę później, byłam już w trakcie przygotowywania kawy. Tym razem, posłużyłam się ekspresem.
   Niecałe piętnaście minut później, siedziałam w salonie z kubkiem kawy i oglądałam program śniadaniowy. Z tego, co przedstawiała mapa Polski, w Piekarach Śląskich i okolicach ma być pochmurno i chłodno. Po prognozie pogody, zaczął się wywiad z lekarzem, na temat sposobów zapobiegania chorobom. Oglądałam go, nie przywiązując wagi do tego, co mówił prowadzący i doktor.
   - Jak tu pięknie kawą... A co ty już robisz na nogach?
   - Mama mnie obudziła.
   - Co u nich?
   Odprowadziłam go wzrokiem do kuchni. Szybko wyszedł z niej niosąc filiżankę białej kawy. Rozsiadł się w fotelu i rzucił okiem na telewizor.
   - Tata jutro wyjeżdża do Niemiec w delegację, a mama oddaje się swojej pasji.
   Pokiwał głową. Burknął pod nosem, że będzie musiał zadzwonić do taty, by życzyć mu szczęśliwej podróży. Było po nim widać, że jest trochę zawiedziony, że tata nie odwiedził nas przed wyjazdem. Mimo to jestem pewna, że odbiją to sobie po jego powrocie.
   - Mosz jakieś plany na dziś? - zapytał nagle Bronek. Wydęłam policzki i wzruszyłam ramionami.
   - Żadnych specjalnych. Połażę po domu, uwarzę jakiś obiad, a później może jakiś krótki szpacer.
   - Mateusz się odzywoł? - wyczułam, że się zawahał przez sekundę. Pokręciłam wolno głową. Wujek nie komentując, poszedł zająć się swoimi sprawami.

   Jak planowałam, tak zrobiłam. Najpierw, ogarnęłam dom. Na szczęście, wystarczyło zetrzeć kurze i umyć podłogi. Później, zaczęłam myśleć nad obiadem. Jako, że lubię zrobić coś z niczego, przejrzałam zawartość wszystkich szafek i lodówki. Przyjrzałam się znaleziskom. Ziemniaki, papryka, kiełbasa, por. Postanowiłam przygotować z tego szybkie i proste danie jednogarnkowe. W międzyczasie, wujek kilkakrotnie wpadł do kuchni, pytając jak długo jeszcze ma czekać.
   - Ady dej mi jeszcze minutę! - warknęłam, po setnym z kolei pytaniu "ile jeszcze?".
   - Jeżech godny.*
   - Jak bydziesz mi przeszkadzoł, to się nigdy nie doczekosz. - wskazałam jadalnie. - Siadej na rzici* bo mie nerwujesz.* - dodałam z uśmiechem. Zdziwiłam się, gdy wujek bez słowa opuścił kuchnię, zostawiając mnie samą.
   Niecałe dziesięć minut później, talerz z jedzeniem stał już na stole przed Bronkiem. Podałam mu do tego szklankę soku i ruszyłam do wyjścia.
   - Dea, nazod!
   Przewróciłam oczami i stanęłam w progu jadalni.
   - Obraziłaś się na jedzenie?
   - Nie, później zjem. Muszę wyjść się przewietrzyć, bo coś mnie głowa boli.
   - Osobiście ci nałożę, jak wrócisz.
   - Mom przy sobie komórka! - krzyknęłam, będąc w holu.

   Prognoza sprawdziła się połowicznie. Było faktycznie chłodno, ale słońce przebijało się przez warstewkę chmur. Nie wiedziałam, gdzie iść. Po raz kolejny zdałam się na swoją intuicję. Włożywszy dłonie w kieszenie spodni, wlepiając wzrok przed siebie, ruszyłam przed siebie. Wolno, nie śpiesząc się. Nie miałam dokąd się śpieszyć. Jak kretynka, co kilka minut sprawdzałam telefon z nadzieją, że zastanę jakąś wiadomość. Za każdym razem, mierzyłam się z kolejną falą rozczarowania. Zaczęłam tracić nadzieję, że Mateusz odezwie się pierwszy. Może to ja powinnam zrobić pierwszy krok, ale cholernie bałam się, że mnie odrzuci.
   Chciałam przytulić się do Modego.
   Byłam w trakcie zmiany utworu, przez co słyszałam odgłosy otoczenia. Prawie podskoczyłam, gdy usłyszałam głośny stukot szpilek.
   - Tak... Spacer to faktycznie najlepsze, co możesz zrobić będąc w tym stanie. Szkoda tylko, że musiałaś wybrać się na niego sama, prawda? - usłyszałam za plecami, charakterystyczny, wysoki głos, który wręcz ociekał ironią. Przymknęłam oczy i zaczerpnęłam sporą ilość powietrza.
   - Ostatnio często się spotykamy. - zauważyłam. - Za często.
   - Przeszkadza ci to? - zapytała blondynka zrównując swój krok z moim.
   - Śledzisz mnie?!
   - No skąd... Mam lepsze rzeczy do roboty. Właśnie wybieram się do twojego przyjaciela, może zabierzesz się ze mną?
   Nie odpowiedziałam. Zacisnęłam zęby, by się nie rozpłakać. Agnieszka była ubrana w dopasowane, skórzane spodnie, kilkunastocentymetrowe szpilki i krótką, skórzaną kurtkę.
   - W takim razie miłej zabawy wam życzę. - odparłam i przyśpieszyłam kroku. Agnieszka ani myślała zostawić mnie w spokoju.

   - Jak długo masz wolne?
   - Nie twój... - wtedy, coś mi przyszło do głowy. - A dlaczego ty nie jesteś w pracy? Przecież jest dopiero piętnasta.
   - Wywaliło system, komputery nie działają. - uśmiechnęła się. - To co, powiesz mi ile jeszcze będę sama w pracy?
   - Żegnam cię.
   Tym razem, blondynka nie szła za mną. Skręciła w przeciwną stronę. Dyskretnie zerknęłam przez ramię. Chyba faktycznie szła do Matiego. Żeby choć trochę poprawić sobie humor, w mojej playliście wyszukałam System Of A Down. W słuchawkach rozbrzmiał utwór B.Y.O.B. Ideał na taki dzień jak dziś. Dodawał energii, której mi było obecnie trzeba.
   Agnieszka naprawdę nienawidzi mnie za to, co mam. Daje mi to do zrozumienia na każdym kroku. Świetnie, pomyślałam, jakby to była moja wina, że przyszłam na świat jako bratanica Bronka. Jej zazdrość była do tego stopnia niepokojąca, że zaczęłam poważnie martwić się o jej zdrowie psychiczne.
   Wiatr przybrał na sile. Zrobiło mi się zimno, więc postanowiłam zawrócić. Skupiłam wzrok na czubkach swoich butów.
   - Cześć, Dea!
   Podniosłam głowę. W moim kierunku zmierzał Tomek, gitarzysta Oberschlesien. Przytulił mnie na powitanie i lekko poklepał w plecy.
   - Cześć.
   - Gdzie idziesz?
   - Do domu. - powiedziałam. - Trochę zimno mi się zrobiło. Przeziębienie jest chyba ostatnią rzeczą, której potrzebuję.
   - Mhm. - uśmiechnął się delikatnie. - To idziemy razem, bo właśnie się do was wybierałem. - dodał, puszczając mi oko. Wyszczerzyłam się.
   - Jak bydziesz mioł szczęście, to załapiesz się na obiod. Bronek chyba niy zjodł wszystkiego.
   Pokonując kolejne metry, rozmawialiśmy na temat ostatniej imprezy. Jako pierwszy, na języki wszedł Marcel. Wspominaliśmy jego żarciki, anegdotki, którymi rzucał na prawo i lewo oraz przyśpiewki (często te zbereźne) którymi nas raczył. Dzięki tej rozmowie przekonałam się, że Tomek nie jest wcale taki zły, jak myślałam. Jest po prostu nieco bardziej zdystansowany. Zupełnie tak, jak ja. Jak się okazało, dwie zamknięte w sobie osoby mogą się całkiem nieźle porozumieć.
   Kilka minut później, byliśmy na miejscu. Tomek zdjął buty i kurtkę. Zaproponowałam mu, by poszedł do pokoju Bronka.
   - To co, skusisz się na obiad? - zawołałam za nim. Zatrzymał się, będąc w połowie schodów prowadzących na piętro i kiwnął głową. Ruszyłam do kuchni, by przygotować herbatę i podgrzać jedzenie dla Wyznawcy i siebie.
   Chopy napojone, nakarmione, mogę poleniuchować, pomyślałam. Postanowiłam cofnąć się o cztery lata. Będąc siedemnastoletnią dziewczyną, byłam wierną fanką Avril Lavigne. Znalazłam płytę, opisaną "Avril Lavigne live in Toronto 2008". Włożyłam ją do odtwarzacza i zajęłam miejsce na kanapie. Na ekranie pojawiła się scena, w całości skąpana w czarno-różowych barwach. Później, wokalistka, drobna blondynka z różowym pasemkiem przy twarzy zaczęła po niej biegać i śpiewać.


Retrospekcja z dnia 10.07.2009
   Weszłam do mieszkania, dumnie niosąc w torebce mój dowód osobisty. Usłyszałam głos wujka. Ucieszyłam się, że nas odwiedził. Czym prędzej zdjęłam trampki i weszłam w głąb domu. Podbiegłam do chrzestnego i uwiesiłam się mu na szyi. Chyba tydzień go nie widziałam, zdążyłam się już za nim bardzo stęsknić. Kiedy postawił mnie na ziemi zauważyłam, że zarówno on, jak i rodzice mają zmartwione miny.
   - Coś się stało? - zapytałam mrużąc oczy. Bronek pokręcił głową z cichym westchnieniem i posadził mnie na swoich kolanach.
   - Jest coś, co musimy przedyskutować. - powiedziała mama, siadając po przeciwnej stronie stołu. Spojrzałam na wujka. Siedział ze zwieszoną głową, tuląc policzek do mojego ramienia. Ściskał mnie tak mocno, że ledwo byłam w stanie oddychać. Czułam, że dzieje się coś złego. Nie wiedziałam tylko co.
   - Powiedzcie coś! Wyglądacie tak, jakby ktoś umarł.
   - Nikt nie umarł, nie bój się. - odezwał się Bronek i jeszcze mocniej mnie przytulił. - Twoi rodzice podjęli pewną decyzję, o której chcieli z tobą porozmawiać. - wyjaśnił. - Jesteś już pełnoletnia, masz prawo głosu.
   - Słuchom. Ino gibko.*
   Rodzice jak na komendę, chrząknęli znacząco. Dobrze wiem, jak nienawidzą gwary. Tym bardziej, kiedy ja się nią posługuję.
   - Tata stanął na wysokości zadania. - zaczęła mama. - Po tylu latach w końcu udało mu się spełnić nasze marzenie. Pojawiła się możliwość, by wynieść się stąd do Krakowa. - jej oczy błyszczały. - Do Krakowa, rozumiesz?!
   Wybałuszyłam oczy. Jaki Kraków, pomyślałam. Moje miejsce jest tu, nie w Krakowie. Rzuciłam okiem na tatę, który był równie ucieszony. Wujek, wręcz przeciwnie.
   - Nie przeprowadzę się. - powiedziałam cicho. Rodzice jakby nie zrozumieli, bo zmrużyli oczy i nachylili się w moją stronę.
   - Jak to? - zapytał tata.
   - Po prostu. Kocham Śląsk, gwarę, którą słyszę idąc chodnikiem... - poczułam, jak w kącikach moich oczu zaczynają tańczyć łzy. - Nie wyprowadzę się stąd od, tak. - pstryknęłam palcami.
   Wymienili szybkie spojrzenia. Nie byłam w prawdzie zdziwiona, że podjęli taką decyzję. Nie chciałam jedynie, by wymagali ode mnie porzucenia miejsca, które kocham.
   - Jak sobie to wyobrażasz? - odezwała się mama.
   - Normalnie. Nigdzie się stąd nie ruszam.
   - I gdzie będziesz mieszkać? Ten lokal będzie sprzedany, mamy już nawet kupca.
   Zamurowało mnie.
   - Słuchajcie. - przerwał ciszę wujek. - Kraków nie leży na końcu świata, będziecie mogli się odwiedzać. Jeżeli Orsia chce zostać, będzie mieszkała ze mną.
   Rodzice spiorunowali wujka wzrokiem. Ja, poczułam niemałą ulgę. Wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć.
   - Wydaje mi się, że dziecko powinno mieszkać z rodzicami. - burknęła mama.
   - To dziecko ma osiemnaście lat. - odpalił Bronek. - Może decydować o sobie. Poza tym, jest bardzo mądra i na pewno wie, co jest dla niej najlepsze.
   Na tym, rozmowa się skończyła.
   Jakieś pół godziny później, wujek pojechał do siebie, a ja zamknęłam się w swoim pokoju, by móc raz jeszcze wszystko przemyśleć. Bez słuchania żadnych sugestii.
Jakiś czas później...
   Stało się tak, jak postanowiłam. Zmieniłam w urzędzie miejsce zameldowania i od dwóch dni jestem już oficjalnym domownikiem w królestwie wujka. Dostałam swój pokój, który wujo osobiście wyremontował.
   Pożegnanie z rodzicami... Przyznaję, nie było lekko. Płynęły potoki łez, miliard razy obiecywałam, że będę na siebie uważać.
   Mieszkanie z Bronkiem okazało się fantastyczne. Tak jak kiedyś, chodziliśmy na spacery, uczył mnie gwary, razem gotowaliśmy obiady... Niemal codziennie, próbował namówić mnie, na spotkanie z zespołem, w którym gra. Za każdym razem miałam inną wymówkę. To złe samopoczucie, to coś jeszcze innego... Mimo to obiecałam mu, że kiedyś dam się namówić. Ale kiedy to będzie, nie wiem...

   Wyciągnęłam płytę z odtwarzacza. W tym samym momencie, z piętra zszedł wujek w asyście Tomka.
   - Bronek to szczęściorz. Codziennie mo takie pyszne jedzenie.
   - Cieszę się, że smakowało.
   Wzięłam od gitarzysty tacę z pustymi kubkami i talerzem. Zaniosłam naczynia do zmywarki.
   - Orsia, jo jada na lekcja! - usłyszałam. Szybko zjawiłam się z powrotem w korytarzu. - Gdzieś za półtorej godziny powinienem być nazod.
   - Poradzę sobie. - zapewniłam. Pożegnałam się z muzykami i podreptałam do swojego pokoju. Chwilę się po nim pokręciłam, aż w końcu dotarło do mnie, że za niedługo oszaleję.
   Napisałam kartkę do Bronka i przykleiłam ją do lodówki. Zebrałam wszystkie potrzebne rzeczy i wyszłam z domu.
   Nie wiedziałam, czy dobrze robię, ale inaczej nie mogłam.
_______________________________________
* godny - głodny
* rzić - dupa, tyłek
* nerwować - denerwować
* gibko - szybko

poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział 9

   Po powrocie do domu na nic nie miałam takiej ochoty, jak na ponowne zjawienie się w domu Michała. Byłam bliska zadzwonienia do niego, jednak szybko upomniałam się w myślach. To, że zaproponował swoją pomoc nie oznacza przecież, że mam codziennie wisieć mu na ramieniu i płakać.
   Weszłam do mojego pokoju, niosąc w rękach kubek kawy. Rzuciłam okiem na ekran komputera. Na Facebookowym czacie, obok miniatury zdjęcia Mateusza widniała zielona kropka. W głębi serca miałam ogromną nadzieję, że lada moment pojawi się okienko, a w nim wiadomość od niego. Czekałam, czekałam i czekałam... Doczekałam się jedynie zniknięcia zielonego punkciku. Podparłam brodę na zwiniętej pięści. Właśnie dotarło do mnie, co się stało. Straciłam kogoś, kto mnie polubił i zaakceptował zanim mnie poznał. Kogoś, kto byłby gotów pojechać za mną w środku nocy na drugi koniec świata by mi pomóc, gdyby istniała taka potrzeba. Kogoś, kto nie miał problemu z tym, że milczałam. I wreszcie kogoś, kogo śmiało mogłabym nazwać bratem. Nie wiem jak mogłam być taką kretynką, by powiedzieć mu prosto w twarz, że jest wścibski. Ja naprawdę tak nie myślałam. Zamiast tego, mogłam go przytulić i podziękować za troskę, jednak nie zrobiłam tego. Zarzuciłam mu wtykanie nosa w nie swoje sprawy, nachalność. 
   Nic mnie nie usprawiedliwia. Ani zdenerwowanie, ani irytacja, ani strach. Nie miałam prawa go tak ranić. Kiedy przypomnę sobie jego smutne oczy, mam ochotę zapaść się pod ziemię i już nigdy nie pokazywać się mu na oczy. Chciałam zadzwonić. Przeprosić, wytłumaczyć się, ale nie mogłam. Za bardzo bałam się odrzucenia. 
   Zastanawia mnie, dlaczego Mati siedział na Facebooku, skoro jest na spotkaniu z Agnieszką. Nie chciało mi się wierzyć, że w jej obecności wisiał na telefonie. Jeszcze żaden mężczyzna jej nie zignorował. Chociaż... Wtedy, kiedy na rzecz spotkania ze mną zrezygnował z jej zaproszenia na obiad, dostałam oficjalne i pewne potwierdzenie, że on naprawdę mnie lubi. Pamiętam, jak lekko się wtedy czułam...

   Minęły trzy dni. Agnieszka triumfowała. Ciągle opowiadała mi o rzekomych spotkaniach z Mateuszem. Miałam ochotę zamknąć się w moim pokoju i nie wychodzić z niego do odwołania. Ze strony klawiszowca do tej pory nie doczekałam się odzewu. Żadnych wiadomości ani telefonów. Zupełnie tak, jakby zapadł się pod ziemię. Przez to wszystko mało spałam. Czułam się i wyglądałam jak zombie. Aga nie omieszkała się powiedzieć mi tego bardzo dobitnie.
   - Masz i doprowadź się do porządku. - burknęła, rzucając na moje biurko kosmetyczkę. Popatrzyłam na nią pytająco. - No spójrz na siebie. Wyglądasz jak ostatnie nieszczęście, odstraszysz klientów.
   Nie miałam siły, by jej odpowiedzieć. Odsunęłam od siebie kosmetyczkę i schowałam twarz w dłoniach.
   - W końcu udało mi się przekonać Mateusza, by wpadł do mnie wieczorem. - powiedziała, jakby chcąc całkowicie mnie dobić. - Przy okazji przekonam się, czy robi dobre śniadanka. - dodała, chichocząc jak najęta. 
   Na moje szczęście, do biura wszedł szef. Przywitał się wesoło, jak zawsze. Jednak, gdy zobaczył mnie, jego mina zrzedła.
   - Dea, co z tobą? - zapytał, siadając na moim biurku. Podniosłam głowę. Wyglądał jak młody Bóg. Świeży, pachnący i wypoczęty. Nie to, co ja.
   - Nie wiem, szefie... Źle się czuję, jestem słaba.
   Obserwował mnie chwilę. Marszczył brwi, pocierał skronie i cmokał pod nosem. Oparłam czoło o blat biurka licząc na to, że w jakikolwiek sposób mi to pomoże.
   - Jedź do domu.
   Spojrzałam z niedowierzaniem na szefa.
   - No co tak patrzysz? Zbieraj się i wracaj do domu, przecież w takim stanie nie możesz pracować.
   - Ale ja...
   - Nigdy nie brałaś wolnego. - położył dłoń na moje ramię. - Dlatego, daję ci kilka dni urlopu. Odpocznij i zregeneruj siły.
   Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Miał rację, potrzebowałam odpoczynku. Zamknęłam wszystkie otwarte programy, po czym wyłączyłam komputer. Powlokłam się na zaplecze.
   Minutę później, byłam gotowa do wyjścia. Podziękowałam szefowi za te kilka dni urlopu i wyszłam na wyjątkowo ruchliwe ulice Piekar Śląskich.

   - Szczyńść Boże!* - przywitałam się, wchodząc do domu. Chwilę później, w korytarzu zjawił się Bronek. 
   - Szczyńść Boże. - przyjrzał mi się dokładnie. - Ty w doma o tej porze?
   - Ja też się cieszę, że cię widzę. - burknęłam, wieszając kurtkę do szafy. - Szef dał mi wolne, bym odpoczęła.
   Podszedł do mnie i chwycił moją twarz w dłonie. Obejrzał ją ze wszystkich stron, krzywiąc się i mrucząc pod nosem. Pomyślałam wtedy, że naprawdę muszę wyglądać jak sierota, skoro nawet Bronek ma tak nieciekawą minę, patrząc na mnie.
   - Spałaś w ogóle tej nocy? - zapytał w końcu, odsuwając się ode mnie na krok.
   - Nie. Ani tej, ani poprzedniej. - przyznałam, kierując się do kuchni. 
   - Cóż tak?
   - To nic takiego... Bezsenność, czy coś...
   Wsypałam do kubków po dwie łyżeczki kawy i włączyłam czajnik. Usiedliśmy przy stole bez słowa. Po kilkunastosekundowej ciszy, odezwał się Bronek.
   - Mateusz Buhl, szerzej znany jako Termit. Lat 23, klawiszowiec w zespole Oberschlesien.
   Spojrzałam na niego, jak na przybysza z kosmosu.
   - No co? Przedstawiłem ci właśnie twoją bezsenność. - odparł, opierając przedramiona na blacie stołu.
   - A, idźże, idźże, bo fandzolisz. - burknęłam i wstałam, by zalać kawy. Gdy z powrotem usiadłam przy stole, wujek patrzył na mnie podejrzliwie, mrużąc oczy. - No co?
   - Powadziliście się?
   - Nie... Tak... - westchnęłam i przeczesałam włosy dłonią. Biłam się z myślami, czy powiedzieć Bronkowi o zajściu sprzed trzech dni. Szybko chciałam wymyślić, jak zaspokoić jego ciekawość, nie zdradzając przy tym, że Agnieszka mi groziła i że Mati się z nią spotyka.
   - Mam wybrać, tak? - powiedział w żartach. - A która odpowiedź jest dobra? 
   - Ani ta, ani ta. - burknęłam. - Ja nawaliłam...
   Przechylił głowę na prawą stronę i charakterystycznym gestem ręki dał mi do zrozumienia, bym kontynuowała.
   - Miałam zły dzień, a Mati zadawał dużo niewygodnych pytań, więc w pewnym momencie pękłam i zarzuciłam mu, że jest wścibski. 
   Skupiłam wzrok na ciemnym, aromatycznym napoju. Czułam, jak ze wstydu moje policzki robią się coraz gorętsze. Szybko posłodziłam kawę, wlałam do niej trochę śmietanki i upiłam niewielki łyk. Wujek kiwnął głową.
   - Ja Mateusza znam dłużej, niż ty i mogę cię zapewnić, że te pytania nie wzięły się ze wścibskości, ale z troski o twoje dobro. Wiem, że to może wydawać ci się nieprawdopodobne, że jeszcze istnieją ludzie, którzy są tak bezinteresowni, ale on taki właśnie jest.
   - Nie musisz mi tego tłuc do głowy jak trzyletniemu dziecku. - żachnęłam się. - Nie byłam w nastroju, powiedziałam to w nerwach, przecież nie chciałam go urazić. - westchnęłam. - Już trzeci dzień się nie odzywa.
   - Moja droga, to, że jest bezinteresowny nie oznacza, że nie ma swoich reguł. - pouczył mnie. - Skoro powiedziałaś mu, że wtyka nos w nie swoje sprawy, nie będzie ci się narzucał. 
   Westchnęłam głęboko. Świetnie, pomyślałam, nie będziemy się kontaktować, dopóki nie przełamię strachu. Nie chciałam odzywać się pierwsza. Skąd mogłam wiedzieć, jak zareaguje na telefon ode mnie? Mógł odebrać i powiedzieć, że się nie gniewa, ale równie dobrze mógł mnie najzwyczajniej w świecie olać, lub powiedzieć, że nie chce ze mną rozmawiać. Tego chyba bałam się najbardziej. Nie chciałam, by potwierdziło się, że znajomość między nim a mną można uznać za zakończoną. I to w tak wczesnym stadium, cholera...
   
   Gdy niecałe pół godziny później, rozległ się dzwonek do drzwi, z zawrotną prędkością zbiegłam na dół. Zignorowałam po drodze uwagę wujka, że znów nie zamknęłam furtki. Otworzyłam drzwi wejściowe zamaszystym ruchem.
   - To ty... Proszę, wejdź.
   - Przeszkadzam? - zapytał Wojtek, przekraczając próg.
   - No gdzież... Rozgość się w salonie. - zaprowadziłam gościa do największego pokoju w domu. - Życzysz sobie czegoś?
   - Szklankę soku.
   Udałam się do kuchni. Wyciągnęłam z lodówki dzbanek soku, a z szafki obok lodówki szklankę. Zaniosłam wszystko na stół.
   - Bronka nie ma? - zapytał Jaś, napełniając swoją szklankę. 
   - Jest, ale u siebie. - wyjaśniłam. - Za jakieś dwadzieścia minut ma lekcje, przygotowuje gitarę i piece... Mogę go zawołać.
   - Nie, nie, ja przyszedłem do ciebie.
   Uniosłam brwi. Kumpel nie trzymał mnie długo w niepewności i od razu przeszedł do sedna. Zapytał z szerokim uśmiechem jak sprawdził się w swojej misji.
   - Najlepiej, jak się dało. - powiedziałam cicho, by Bronek nie usłyszał.
   - Cieszę się. - odparł równie cicho. - Nie wiem w prawdzie o co chodziło, ale jestem zadowolony, że mogłem pomóc.
   - Miałam do pogadania z Michałem. - przyznałam. Patrzył się na mnie dłuższą chwilę w milczeniu. W końcu przesiadł się bliżej mnie.
   - Mody coś się podwalo do ciebie. - szepnął. - Coby se ino z Matim do gardeł niy skoczyli.
   - Co? O czym ty mówisz? - zapytałam ze szczerym zaskoczeniem.
   - Nic niy godom. - uniósł ręce, jakbym wymierzyła w niego lufę pistoletu.  
   - Wiesz, chłopcy coś mówili, że zdarza ci się fandzolić.
   Zmierzył mnie wzrokiem. Wzruszyłam ramionami. Pozwoliłam sobie na lekki uśmiech, widząc jego minę. Chłopcy mogli mówić co chcieli, ale ja przeczuwam, że jeżeli uda nam się bliżej poznać, możemy zostać dobrymi przyjaciółmi. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie tym, że bezproblemowo dał mi alibi, nie wnikając w szczegóły. Podziękowałam mu za to raz jeszcze.

   Następnego dnia, obudził mnie dźwięk telefonu. Nie czekając, aż sen do końca opuści mój umysł i ciało, rzuciłam się w stronę biurka.
   - Halo?!
   - Cześć, Dea.
   Nie ukrywam, że nieco rozczarował mnie głos mamy, usłyszany w słuchawce. Miałam nadzieję, że kto inny dzwoni... Odgarnęłam z twarzy poplątane włosy i usiadłam na łóżku.
   - Mama... Co u was?
   - Jest dobrze, tata jutro wyjeżdża w delegację do Niemiec. - pauza. - Ja ciągle nie mogę znaleźć pracy, ale za to dzięki temu mogę w pełni zadbać o mieszkanie i mój miniaturowy ogród. Ale dość o nas, opowiadaj jak ty się trzymasz?
   Wywróciłam oczami. W ogóle się nie trzymam. Straciłam przyjaciela, muszę grać w tym  przeklętym teledysku, a do tego wszystkiego, narastało we mnie jakieś dziwne uczucie, którego mimo szczerych chęci nie byłam w stanie pohamować. A najgorsze było to, że nie mogłam o tym z nikim porozmawiać.
   - Jest świetnie, nie dawno temu poznałam przyjaciół wujka z zespołu. - powiedziałam sztucznie zadowolonym głosem.
   - I jakie wywarli na tobie wrażenie?
   - Bardzo, bardzo pozytywne. - odparłam bez chwili wahania. - Okazali się tak równymi gośćmi, że momentalnie złapałam z nimi wspólny język.
   - Cieszę się. - jej głos był wesoły. - Dea, mogę liczyć na szczerość z twojej strony? 
   Zrobiłam głęboki wdech. Podświadomie wiedziałam, że czeka mnie kolejne niewygodne pytanie.
   - No jasne. Coś się stało?
   - Nie, nic... Wiesz, po prostu pomyślałam, że może jednak chciałabyś przeprowadzić się do nas?
   Wiedziałam, że prędzej czy później wróci do tego tematu.
   - Mamo, dobrze wiesz, że ja najlepiej się czuję na Śląsku. Kraków to nie moja bajka...
   - Mówisz tak, a nawet nie wiesz, jak wygląda życie tutaj. Jest naprawdę świetnie. Jestem przekonana, że by ci się spodobało.
   - Dopiero co poznałam nowych przyjaciół i już mam się z nimi rozstawać? - zapytałam.
   - A za nami nie tęsknisz?
   - Oj, mamo... Kaj czorno hołda jest, tam Hajmat świynty nasz - odparłam fragmentem utworu Oberschlesien. Po drugiej stronie długo panowała cisza. W końcu, po jakichś dwóch minutach, mama odezwała się.
   - To twoja ostateczna decyzja?
   - Tak. Ale obiecuję, że przyjadę do was na kilka dni. - dodałam, siląc się na wesoły ton.
   - Trzymam cię za słowo. - odparła radośnie.
   Dalej, rozmawiałyśmy o muzykach Oberschlesien. Mama pytała o nich, oczekując bardzo szczegółowych odpowiedzi. Rozmawiając z nią, myślami byłam w dwóch miejscach.
   W pobliżu Mateusza i Modego.
____________________________
* Szczyńść Boże! - Dzień Dobry!

wtorek, 20 maja 2014

Rozdział 8

   Usłyszałam jakiś głos. Był rozmyty i mglisty, przez co nie byłam w stanie przyporządkować go konkretnej osobie. Jako, że było mi bardzo ciepło, wygodnie i wciąż balansowałam na granicy jawy i snu, nie obchodziło mnie to, skąd owy głos pochodzi. Westchnęłam głęboko i mocniej przytuliłam policzek do poduszki.
   Nie wiem, ile czasu minęło, odkąd ponownie zasnęłam. Tym razem, usłyszałam za sobą znaczące chrząknięcie. To chrząknięcie znałam doskonale. Obudziłam się. Zanim jednak otworzyłam oczy, poczułam pod palcami czyjąś skórę. Przesunęłam rękę wyżej i dotarło do mnie, że trzymam dłoń na czyjejś piersi. Zaczerpnęłam głośno powietrze i otworzyłam oczy. Byłam uczepiona Mateusza jak koala gałęzi, a za nami, obok łóżka stał Bronek z nieodgadnionym wyrazem twarzy i Marshall, szczerzący zęby w szerokim uśmiechu. Mati leżał na plecach, z prawą ręką pod moją głową. 
   Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona, niemal przewracając się o własne nogi.
   - Ja... Ja... - patrzyłam to na wujka, to na Mateusza. - Ja przepraszam, nie chciałam.
   Wujo widząc mój wyraz twarzy wybuchnął serdecznym śmiechem. Mateusz, ciągle leżał w tej samej pozycji i patrzył na mnie. Zaczerwieniłam się i spuściłam wzrok.
   - Orsia już tak mo. - odezwał się Bronix. - Jak ino wyczuje, że ftoś lygo*  obok niej, w momencie się przytulo.
   Chciałam jak najszybciej zejść wszystkim z oczu. Już miałam wychodzić z pokoju, gdy obudził się Michał. Miał rozburzone włosy i zaspane oczy. Przeciągnął się mocno i ziewnął przeciągle. Wyglądał cholernie uroczo. Stałam jak słup soli i chłonęłam go wzrokiem.
   - Czemu się tak drzecie od rana? - zapytał mętnym głosem i omiótł wzrokiem pokój. Na widok mnie, gapiącej się na niego wielkimi oczyma i półnagiego Mateusza leżącego w moim łóżku, zmarszczył brwi. - Coś mie minęło?
   - Niy. - burknął Marshall. - Orchidea obudziła w sobie instynkt małpki, poza tym, spokojnie.
   Przebiłam perkusistę na wskroś spojrzeniem. Pozbierałam swoje rzeczy i wyszłam do łazienki.

   Z chwilą, gdy zjawiłam się w jadalni, spojrzenia zespołu skupiły się na mnie. Posłałam im lekki uśmiech i usiadłam przy stole między Michałem a Mateuszem. Klawiszowiec nalał kawy do stojącego przede mną kubka, podał mi kanapkę, zrobioną pewnie przez Bronka i cmoknął mnie w skroń.
   - Dobry Boże, jacy oni są słodcy. - westchnął Marcel, przypatrując się nam z uśmiechem. Dyskretnie przewróciłam oczami.
   - A ty co? Ciągle się w swatkę bawisz? - odpyskował mu Mody. Perkusista nie odezwał się już ani jednym słowem.
   - Dzięki. - mruknęłam do Michała. Posłał mi najpiękniejszy ze swoich uśmiechów i pogłaskał mnie po łopatce. Po zrobieniu niewielkiego łyku kawy, zabrałam się za jedzenie.

   Chłopcy zaczęli rozchodzić się do domów. Mateusz jedynie nie śpieszył się do wyjścia. Odniosłam wrażenie, jakby coś go męczyło.
   - Możemy pogodać?
   Oparłam się plecami o ścianę, wkładając dłonie do kieszeni spodni. Oparł się dłońmi po obu stronach mojej głowy i nachylił się, by móc patrzeć mi w oczy. Poczułam się dziwnie osaczona. Miałam nadzieję, że nie chodzi mu o ten poranny incydent.
   - W nocy, zanim usnęłaś powiedziałaś, że mam nie mówić do ciebie Orchidejka. Później wytłumaczyłaś, że ta suka tak do ciebie mówi. - zmrużył swoje szaro-zielone oczy. 
   - No i co z tego? - zapytałam, nie będąc pewną o co mu chodzi. Mój umysł podsuwał mi w prawdzie pewną przyczynę tej rozmowy, ale zanim przyjęłam ją jako właściwą, postanowiłam zaczekać, co powie mi kolega.
   - Jest coś, o czym chciałabyś pomówić?
   - Nie.
   - Posłuchaj, Orchidea. - podniósł moją głowę, gdy ją zwiesiłam. - Mam wrażenie, że to, co zastaliśmy z Modym nad rzeką i twoje słowa jakoś się ze sobą łączą.
   Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego, bez cienia jakichkolwiek emocji. Zachowanie kamiennej twarzy rzadko sprawiało mi trudności. Byłam do tego przyzwyczajona. Mój kolega nie był tak zahartowany jak ja. Jego oczy i niemal niewidzialne drgania mięśni twarzy zdradzały, że jest zmartwiony. 
   Ale skąd ja teraz mogłam wiedzieć, czy jego troska jest szczera?
   - Powtarzam ci po raz kolejny, nie ma o czym mówić. - warknęłam. - To nie jest twoja sprawa...
   - No nie wmówisz mi...
   Nie było mu dane dokończyć zdania. Pękłam. Pękłam pierwszy raz od niepamiętnych czasów. 
   - Mateusz! Czy ty musisz być taki wścibski?! Do cholery, musisz wszystko wiedzieć?
   Mimo, że zamiast krzyku wydobyłam z siebie jedynie nieco podniesiony głos, Mateusz otworzył usta ze zdziwienia. Odsunął się ode mnie na krok. Nie był zły, o mój nagły przypływ złości. Był jeszcze bardziej zmartwiony. Chociaż... Przez moment wydawało mi się, jakbym wyczytała z jego twarzy delikatny ślad żalu.
   - Przepraszam... - burknął. - Gdybyś powiedziała wcześniej, że się narzucam, nie zadawałbym tylu pytań. - z cichym westchnieniem zarzucił na siebie kurtkę. - Chcę tylko byś wiedziała, że chodzi mi wyłącznie o twoje dobro.
   Wyszedł na zewnątrz, zostawiając mnie w korytarzu samą, z głową pełną myśli. Zaklęłam i wyciągnąwszy dłonie z kieszeni, uderzyłam pięściami w ścianę.
   Nie chodziło przecież o to, że Mati jest wścibski... Wcale nie jest. Człowiek w nerwach mówi różne głupie rzeczy. Nie chciałam go przecież zranić. Nie po tym, co dla mnie zrobił. Spotkanie Agnieszki, jej groźby, a później jeszcze ta nieprzyjemna sytuacja, gdy Mody i Termit znaleźli mnie nad rzeką... To wszystko w połączeniu z troską klawiszowca, objawiającą się zadawaniem niewygodnych pytań sprawiło, że nie wytrzymałam i moja czara goryczy przelała się. Bolało mnie serce, że owy żal musiał się przelać akurat na Mateusza...

   Po południowej mszy, zjedliśmy z wujkiem obiad. Później, siedząc w pokoju i słuchając Serja Tankiana myślałam o feralnym poranku. Podczas śniadania, Marcel pokazał nam zdjęcia, które zrobił z samego rana, gdy w moim pokoju panował Morfeusz. Michał, rozwalony na mojej sofie ze stopami opartymi o blat biurka, z szeroko otwartymi ustami i rozczochranymi włosami. Następne zdjęcie przedstawiało Mateusza i mnie. Klawiszowiec leżał na plecach. Widać było po jego twarzy, na której malował się delikatny uśmiech, że śpi bardzo głęboko. Prawą rękę miał wyciągniętą na bok. Leżała na niej moja głowa. Prawą ręką obejmowałam go w pasie, a na kołdrze było widać, jak moja prawa noga była wsparta na jego udzie.
   Mimo wszystko, było mi dobrze jak nigdy. Ciepło, wygodnie...
   Później, przypomniało mi się, jak chłopcy wznosili toast za moją współpracę z zespołem. Zaczęłam analizować całą sprawę. Pomyślałam o Michale. Jeżeli ktoś ma mi pomóc wydostać się z tego bagna, to tylko on.
   Pomyślałam, że nie mogę wprost powiedzieć Bronkowi, że idę do Michała. Od razu zacząłby się wypytywać po co. Na alibi u Mateusza chyba nie mam nawet co liczyć. I wtedy, coś wpadło mi do głowy.
   - Cześć Dea - usłyszałam w telefonie wesoły głos kolegi.
   - Hej, Wojtek. Eee... Pamiętasz, jak pisałeś mi kiedyś, że jakbym potrzebowała pomocy, to mogę do ciebie się zwrócić?
   - No jasne. A co, mogę się na coś przydać?
   - Możesz mi pomóc...
   - Słucham.
   - Mam do załatwienia pewną sprawę i szczerze mówiąc wolałabym, by Bronek o niczym nie wiedział. Tu zaczyna się twoja misja.
   Nie odezwał się.
   - Chodzi o to, - ciągnęłam. - żebyś dał mi alibi.
   - Rozumiem... Jesteś u mnie i tej wersji mam się trzymać ktokolwiek by o ciebie pytał?
   Uśmiechnęłam się. Ustaliliśmy zatem, że za kilkanaście minut będę u Wojtka. 
   Wujkowi powiedziałam, że Jaś zaprosił mnie do siebie na kawę. Kiwnął głową, życząc dobrej zabawy.

   Wzięłam trzy głębokie wdechy, opanowałam narastającą falę gorąca i zapukałam do drzwi. Po niecałej minucie, otworzyły się, a w progu stanął Mody. Półdługie, proste włosy spiął w kucyka, odsłaniając wygolone boki. Uśmiechnął się od ucha do ucha na mój widok.
   - Orsia? Proszę, wejdź.
   Otworzył szerzej drzwi i odsunął się nieco. Zamknął za mną, kiedy stałam w holu. Przywitał się całusem w policzek. Podrażnił przy tym moją twarz swoim zarostem.
   - Pić, jeść? - zapytał, prowadząc mnie do salonu.
   - Nie... Jak mom być szczero, przyszłam prosić o pomoc.
   Gestem ręki zaprosił mnie do zajęcia miejsca na kanapie, po czym usiadł obok mnie. Ze szczerym zainteresowaniem w oczach zachęcił, bym powiedziała co mi na sercu leży. Opowiedziałam mu najpierw o alibi, jakie dostałam od Wojtka, a później, przeszłam do sedna sprawy. Można powiedzieć, że wręcz wyspowiadałam się przed nim. Pierwszy raz, ktoś inny niż Bronek usłyszał o mojej niechęci do wystąpienia w teledysku Oberschlesien. Normalnie, pewnie zwierzyłabym się Mateuszowi, ale ta jego znajomość z Agnieszką nieco mnie przyblokowała. Poza tym, po tym, co mu dziś powiedziałam raczej nie będzie chciał ze mną rozmawiać. 
   - Jo chyba niy rozumia czegoś. - powiedział, gdy skończyłam swój monolog. - Jesteś fest gryfno dziołcha, do tego bratanica noszego kamrata* kery* gro w Oberschlesien. Jo po tobie niy chca nic wiyncyj, ino cobyś* użyczyła nom swojego wizerunku. Nic wiyncyj.
   - Dyć Mody jo wiym. - żachnęłam się. - Jo niy chca coby mie cało Polska oglądała.
   -  Bo?
   - Bo jestem nieśmiała, no! - wypuściłam głośno powietrze ustami, nadymając policzki. - Bronkowi nie przegadam, tylko ty mi zostałeś.
   Uśmiechnął się pięknie widząc moje błagalne spojrzenie. Przysunął się bliżej i chwycił mnie za rękę.
   - Co mom robić?
   - Musisz coś wymyślić, bym nie musiała grać w tym klipie. - wzruszyłam ramionami. - Nie wiem, kombinuj. Bronkowi powiesz, że jednak mimo wszystko lepiej będzie jak w teledysku zagra ktoś bardziej kompetentny, doświadczony.
   Patrzył na mnie, nie mrugając nawet. Nie dało się z jego twarzy wyczytać nic. Czekanie na odpowiedź z jego strony trwała całe wieki.
   - Posłuchej mie teroz uważnie... - mruknął swoim niskim głosem. - Wybrali my cię jednogłośnie. Niy skuli tego, żeś jest bratanicą Bronka. Nadajesz się. Bydziesz w tym klipie, oswój się z tym.
   Chciałam zaprotestować, ale przerwał mi dzwonek do drzwi. Zerknęłam ze zdenerwowaniem prosto w oczy Michała. Nasza rozmowa miała pozostać tylko i wyłącznie między nami.
   - Idź do mojego gabinetu, tam nikt raczej nie włazi. - zastanowił się. - No chyba, żeby Marcel... Idź do mojej sypialni. Jak wyjdziesz po schodach, skręć w prawo. Pierwsze drzwi to sypialnia. 
   Zrobiłam tak, jak powiedział. Nie barykadowałam się, tylko zostawiłam drzwi nieco uchylone. Byłam bardzo ciekawa, czy Modego odwiedził ktoś z zespołu.
   Rozmawiali cicho, więc musiałam wyjść na korytarz i podejść bliżej schodów. W końcu udało mi się rozpoznać drugi głos. To był Mateusz. Dyskretnie zeszłam z kilku stopni.
   - Powiedz mi, co robię źle? - odezwał się klawiszowiec smutnym głosem. Wytężyłam słuch. Usłyszałam mruknięcie Michała.
   - Mati, wiela dni wy się znocie?
   - Krótko, to fakt...
   - Som widzisz. 
   Nie mogłam zejść niżej, bo by mnie zauważył, a stąd nie usłyszałam nic więcej, gdyż zaczęli rozmawiać niemal szeptem. Udało mi się jedynie wyłapywać pojedyncze słowa. Niestety, nie udało mi się z nich skleić niczego konkretnego. Wróciłam do pokoju Michała.

   - Przepraszom cię, Orsia. - powiedział, uchylając drzwi. - Jak Mati zacznie wylewać swoje żale, to końca nie widać.
   - Nie szkodzi. Mateusz tu był?
   Pokiwał głową. Wstałam z miejsca i wyszłam za nim na korytarz. Wróciliśmy do salonu i zajęliśmy te same miejsca na kanapie.
   - Mówił coś o mnie?
   - Nic ci nie powiem. - odparł z uśmiechem po kilku sekundach ciszy. - Jak sama zauważyłaś, jestem człowiekiem, któremu można ufać i kiej* ftoś mi godo, cobym niy powtarzoł, to niy powtarzom.
   - Nie wydaje ci się, że jak godoł na mój temat, to mom prawo coś o tym wiedzieć?
   - Niy.
   Przymrużyłam oczy z nadzieją, że będę wyglądała groźnie. Zamiast tego, wzbudziłam szczery uśmiech na twarzy Modego.
   - No dobrze, a co z moją sprawą?
   - Jest rozwiązana. Wystąpisz w tym klipie, choćby nie wiem co się działo.
   Moje prośby i błagania na nic się nie zdały. Klamka zapadła.
   - Ino pamiętoj, gdybyś potrzebowała pogodać, czy cokolwiek, mosz mój numer.
   Przytulił mnie mocno do siebie. 
   - Jestem ci wdzięczna. - powiedziałam i wyszłam na zewnątrz.

   Następnego dnia, droga do pracy trwała niemal całą wieczność. Nie dość, że w biurze miałam spotkać Agnieszkę, to na domiar złego Mateusz nie odezwał się od wczoraj. Nagle poczułam, jakby wszystko obróciło się przeciwko mnie. No, może oprócz pogody. Było wyjątkowo ciepło i słonecznie.
   Weszłam do biura najpewniejszym krokiem, jaki byłam w stanie na sobie wymusić. Aga jak zawsze siedziała już za swoim biurkiem.
   - Widzę, że pokłóciliście się?
   Poczułam, że za moment się rozpłaczę. Przełknęłam kulkę, która związała moje gardło i odpowiedziałam neutralnym tonem.
   - O co ci znowu chodzi?
   - Orchidejka, nie bądź dzieckiem. - zaśmiała się i wstała zza biurka. - Myślisz, że Mateusz tak szybko zgodziłby się na spotkanie, gdyby nic się nie stało? 
   Ona powiedziała spotkanie? Cała krew odpłynęła z mojej twarzy. Oparłam się plecami o ścianę, zwieszając głowę. Blondynka doskoczyła do mnie i chwyciła pod ramię. 
   - Zostaw mnie. - warknęłam, wyrywając się.
   - Strasznie pobladłaś. - zauważyła z szyderczym półuśmiechem.
   - Dam sobie radę.

   Nigdy nie nudziło mi się w pracy tak, jak dziś. Mało klientów, do tego obecność Agnieszki sprawiała, że czas jakby stanął w miejscu.
   Na szczęście, wybiła upragniona siedemnasta. Wyłączyłam komputer, po czym udałam się na zaplecze. Ubrawszy się, sprawdziłam, czy wszystko zabrałam. Upewniając się, że mam wszystko, ruszyłam do wyjścia, nie żegnając się z Agnieszką.
   Nie zdążyłam nawet pokonać trzech metrów, kiedy coś zobaczyłam. Nieopodal biura, stał nie kto inny, jak Mateusz. Kiedy nasze spojrzenia na moment się skrzyżowały, zrobił krok w moim kierunku. Na jednym kroku się skończyło. Stanął w miejscu, ze smutnym wyrazem twarzy. Postanowiłam schować strach do kieszeni i ruszyłam do niego. Niestety, wyprzedziła mnie Agnieszka. Uczepiła się go, coś do niego mówiła szczerząc się od ucha do ucha. Chwytając go za rękę, pociągnęła za sobą.
   Włożyłam do uszu słuchawki. Kiedy usłyszałam w nich utwór "Reise, Reise" pozwoliłam łzom płynąć po moich policzkach, nie zwracając uwagi na spojrzenia przechodniów.
____________________________________
* lygo - kładzie się
* kamrat - kolega
* kery - który
* coby - żeby
* kiej - gdy, kiedy

sobota, 17 maja 2014

Rozdział 7

   Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak źle. Po raz kolejny zostałam zmieszana z błotem. I to przez pewnie jedną z najatrakcyjniejszych kobiet w Piekarach. Bronek mógł mówić mi komplementy, tłuc do głowy, że nie mam powodu, by się nad sobą użalać. Dla niego zawsze byłam chodzącym ideałem, bo mnie kocha. A kto jest bardziej obiektywny od koleżanki z pracy? Wiadomo, nikt. Zastanawia mnie tylko, dlaczego Agnieszka jest na mnie tak wściekła za to, co mam. Przecież to nie jest moja wina, że urodziłam się w rodzinie Lewandowskich. Nie miałam wpływu na to, że wujek postanowił grać w zespole, który zna coraz więcej osób. Nie lubię, gdy ktoś posądza mnie o rzeczy, które wydarzyły się bez mojego udziału.
   Mateusz musiał opowiedzieć jej o tym, że dobrze się dogadujemy. No bo w innym wypadku, nie uderzyłaby w mój najczulszy punkt. Dobrze wiedziała, co zaboli mnie najbardziej. Poza wujkiem, mam tylko jego. Wiem, że Termit zawsze będzie gotowy mi pomóc, że mogę w każdej chwili do niego zadzwonić i powiedzieć, co mnie gryzie. Problem w tym, że nie wykorzystuję tej możliwości. Nie potrafię przed nim mówić o wszystkim. Teraz, kiedy zaczął zadawać się z Agą, będę milczeć jak grób. Mati może nieświadomie przekazać jej na mój temat coś, co ona z przyjemnością wykorzysta przeciwko mnie. W takim razie można powiedzieć, że przynajmniej w pięćdziesięciu procentach, Agnieszka osiągnęła swój cel. Odsunęła ode mnie Mateusza.
   Podniosłam głowę i rozejrzałam się wokół. Było już niemal całkiem ciemno. Woda falowała leniwie, a kępki wysokich traw smagał wiatr. Dopiero teraz poczułam, że jest mi zimno. Podkurczyłam nogi pod brodę i otoczyłam je ramionami. Łzy ciągle płynęły po moich policzkach dwoma strużkami. 
   Nagle, usłyszałam wołanie. Obróciłam głowę. W oddali malował się obraz dwóch sylwetek. Gdy osoby zbliżyły się do mnie, rozpoznałam w nich Mateusza i Michała.
   - Boże, Orsia! - Mati odetchnął z ulgą i klęknął obok mnie, by mocno mnie przytulić. Z mojej drugiej strony, przykucnął Mody, obserwując mnie uważnie.
   - Co wy tu robicie? - zapytałam łamiącym się głosem.
   - A ty? - odparł pytaniem na pytanie Termit. 
   - Ady dej jej spokój, widzisz, że nie chce godać. - pouczył młodszego kolegę Michał, gdy nie odezwałam się ani jednym słowem. Wokalista kucnął naprzeciw mnie i obejmując moją twarz dłońmi, spojrzał mi w oczy. Chwilę na siebie patrzyliśmy. 
   - No chodź, Bronek się martwi. - odezwał się Michał i chwytając mnie w pasie, postawił mnie na nogi. Mati szybko przytulił mnie do siebie, a Mody nie puszczał mojej dłoni. Ruszyliśmy powoli w stronę domu.

   - Przepraszam wujku. - burknęłam, tonąc w objęciach Bronka. Poczułam się bardzo bezpiecznie, ukrywając twarz w jego piersi. Głaskał mnie po głowie i mówił, że nic się nie stało. Ja wiedziałam, że stracił przeze mnie sporo nerwów.
   - Uwarzyłaś idealny łobiod.
   Obróciłam się. Marcel stał obok, uśmiechając się niepewnie.
   - Cieszę się, że smakowało. - odparłam, wymuszając na sobie uniesienie kącików ust. Kątem oka dostrzegłam, jak Michał, Mateusz, Wojtek i Tomek obserwują mnie.
   - Jo cię naprawdę zaadoptuję.
   Uśmiechnęłam się nieco szerzej, na słowa Marshalla. Nie chciałam do reszty psuć wieczoru, więc obiecałam, że szybko doprowadzę się do porządku i wrócę do nich. Poszłam na górę, by skompletować nowe ubrania. Zanim dotarłam do łazienki, wpadłam na Mateusza. Złapał mnie mocno za nadgarstek i wciągnął z powrotem do mojego pokoju.
   - Mati, odświeżę się szybko i już jestem nazod.
   - Orchidea mów o co chodzi. - powiedział ze zdenerwowaniem w głosie.
   - Nie rozumiem.
   - Nie rozmawiaj ze mną jak z kretynem, proszę. - chwycił mnie za ramiona i nachylił się, by móc spojrzeć mi w oczy. Utrzymywałam mój wyraz twarzy na neutralnym poziomie. Emocje nie wydostały się z mojego umysłu nawet na sekundę. Irytowało go to.
   - Nie ma o czym mówić, puść mnie. - odparłam chłodnym tonem.
   - Nie ma o czym mówić? - potrząsnął mną delikatnie. - Znajdujemy cię nad rzeką. Siedzisz skulona w kłębek, zanosisz się płaczem, jesteś roztrzęsiona. To jest nic?
   - Dokładnie tak. - kiwnęłam energicznie głową. - Puść mnie, proszę. Chcę iść do łazienki.
   - Orchidea, dlaczego ty nie chcesz mnie do siebie dopuścić? - powiedział z żalem w głosie. - Czy ty nie widzisz tego, że chcę cię poznać? Dotrzeć do ciebie, nie wiem... Pomóc, jeżeli masz jakiś problem. - przytulił mnie do siebie. Zatkało mnie. Zarówno z powodu tego, co powiedział, jak i przez ten gest. - Chciałbym się z tobą zaprzyjaźnić.
   Po raz pierwszy, słowa Mateusza dotarły do mnie tak głęboko. Stałam jak słup soli, a on mocniej przycisnął mnie do siebie. W pewnym momencie pomyślałam, że ten chłopak jest już omotany przez Agnieszkę, więc... Nie mogę mu ufać.
   - Dziękuję ci, że tak się o mnie troszczysz. - z trudem wydusiłam te słowa. Czułam, jakby w gardle utknęło mi coś dużego. - Nie przejmuj się mną, wszystko jest w porządku. Idź na dół, dojdę do was za dziesięć minut.
   Podniosłam głowę. Zobaczyłam jego brodę, z charakterystycznym pionowym wcięciem. Zwiesił głowę, chwycił moją twarz w dłonie i pocałował mnie w czoło.
   - Gdybyś jednak zmieniła zdanie pamiętaj, że zawsze jestem gotowy ci pomóc.
   - Jesteś kochany. - szepnęłam i uścisnęłam go. Wyszliśmy z pokoju. Mati poszedł na dół, a ja udałam się do łazienki.

   Po dwudziestu minutach zjawiłam się w salonie. Chłopcy uśmiechnęli się na mój widok. Odwzajemniłam na tyle na ile mogłam i rozsiadłam się na kanapie obok Modego. Przewiesił swoje ramię przez mój kark i przysunął się bliżej mnie.
   - Wy się coś z Matim mocie ku sobie. - szepnął wprost do mojego ucha tym swoim niskim głosem.
   - Fandzolisz... Lubi mnie, ja jego też. Tyle.
   - Tak to się teroz mianuje...*
   Spojrzałam na niego. Patrzył na mnie swoimi brązowymi oczami, a jego usta ułożyły się w zadziorny uśmieszek. Tak, Michał jest zdecydowanie atrakcyjnym mężczyzną. I te jego skórzane spodnie...
   - Jerona, Mody niy podrywoj jej! - rozdarł się Marcel.
   - Prowda, za stary żeś jest do niej. - zawtórował mu Tomek. Wymieniliśmy spojrzenia z wokalistą. Parsknęłam śmiechem i skuliłam się u jego boku.
   - Jo niy widza żodnego problemu. - odezwał się Michał. - Obaj my są gryfni, pasowalibyśmy do siebie.
   - No ja, bajtle z nich by były piykne. - wypalił Wojtek. Wszyscy wlepiliśmy w niego wzrok. Po chwili, całą siódemką zanosiliśmy się ze śmiechu.
   - Godanie... Dea, pódź sam.*
   Posłusznie podeszłam do Marcela, stojącego na środku pokoju. Chwilę później, perkusista machnął ręką na Mateusza. Postawił nas obok siebie i odszedł kilka kroków.
   - Teroz patrzcie.
   Pięć par oczu nachalnie obserwowało nas. Poczułam, jak moje policzki zmieniają kolor na szkarłatny. W końcu, odezwał się Mateusz. W jego głosie brzmiało rozbawienie.
   - Już? Napatrzyliście się?
   - Ja, siadejcie.
   Zajęliśmy z powrotem swoje miejsca. Marshall cicho rozmawiał z Tomkiem. Obaj zerkali to na mnie, to na Mateusza.
   W pewnym momencie Mody wyszedł przed dom, by zapalić. Ruszyłam za nim, by choć na sekundę odpocząć od bawiących się w swatki Marshalla i Wyznawcę.

   - Mogę się dosiąść? 
   Para ciemnych oczu skupiła się na mojej osobie. Mężczyzna kiwnął głową, uśmiechając się. Zajęłam miejsce obok niego.
   - Kurzysz? - zapytał, wyciągając w moją stronę papierosa.
   - Nie. - zaprzeczyłam. - Chcę odpocząć od Marcela i Tomka.
   - No ja. - zaśmiał się cicho.
   Milczeliśmy. Wokół było ciemno, chłodno, ale przyjemnie. Z wnętrza domu było słychać przytłumione głosy chłopaków i śmiech Mateusza. Rozpoznałabym go wszędzie. Do mojej głowy wróciły przykre myśli, krążące wokół utraty przyjaciela. 
   - Mogę być wścibski?
   Nie odpowiedziałam.
   - Mosz gorszy dzień, czy to zajście nad rzeką mo jakąś poważniejszą przyczynę?
   - Gorszy dzień. - mruknęłam. - Przepraszom cię, ale jakoś ni mom ochoty godać...
   - Nie było tematu. - zapewnił, zanim zdążyłam dokończyć zdanie. Posłałam mu pełne wdzięczności spojrzenie. Objął mnie ramieniem z chwilą, gdy wiatr przybrał na sile. Raz po raz zaciągał się dymem papierosowym. Wydmuchując go, obracał głowę, by nie drażnić mojego nosa. 
   Wtedy poczułam, że Michał pachnie jak prawdziwy, pociągający mężczyzna. Zapach jego ciała mieszał się z wonią tytoniu i mocnych, męskich perfum. Na jego twarzy był szorstki, dwudniowy zarost. Półdługie, czarne włosy założone za uszy odsłaniały wygolone boki głowy. Skórzane spodnie i wysokie glany dodatkowo zwiększały jego atrakcyjność. Kiedy oparłam głowę o jego ramię, poczułam na skroni kłucie. 
   - Jesteś śpiąca?
   - Niee... Miło mi się tu z tobą siedzi.
   - Cieszę się. - odparł i rozczochrał moje włosy.
   Rozmawialiśmy jeszcze chwilę o wszystkim i niczym. Mody raz próbował podjąć temat teledysku. Na szczęście, widząc, że nie jestem zachwycona zejściem rozmowy na te tory, szybko skończył temat.
   W końcu, na taras wyszedł Marcel. Chrząknął, by zwrócić na siebie naszą uwagę. Powiedział krótko, żebyśmy wracali.

   Po wejściu do salonu, oczy wszystkich zwróciły się w naszą stronę. Wujek i Mateusz bacznie obserwowali zarówno Michała, jak i mnie.
   - No i co tak patrzysz? - zwrócił się do mojego wujka wokalista. - Leć po biyr.*
   - A ty przypadkiem nie prowadzisz? - zapytał Bronix marszcząc brwi. Mody machnął ręką.
   - Wszyscy prowadzimy. - wtrącił Wojtek.
   - I co? Ja mam was wszystkich przenocować?
   Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc przerażoną twarz wujka. Chłopcy natychmiast go uspokoili. No, może nie do końca.
   - Macie zamiar pijani wracać do domu? - oburzyłam się. - Zapomnijcie o tym.
   Zobaczyłam kątem oka, że Bronek posyła mi ostrzegawcze spojrzenie. Zignorowałam je. Chyba lepiej, żeby przenocowali u nas, niż narażali życie i zdrowie prowadząc, podczas gdy w ich żyłach płynie alkohol.
   - Ta banda naprańców ma tu spać?
   - Dobra, skończże fandzolić i przynieś biyr. - zwróciłam się do Bronka. Bez słowa udał się do kuchni. Reszta, patrzyła na mnie, robiąc wielkie oczy.
   - No co? - burknęłam, rumieniąc się. Wzruszyli ramionami, uśmiechając się lekko.

   Przez pozostałą część spotkania, rozmawialiśmy na różne, wesołe tematy. Bawiłam się świetnie w towarzystwie członków zespołu. Myślę, że nawet stałam się w stosunku do nich bardziej śmiała. Cieszyło mnie to. 
   Schody zaczęły się, gdy przyszedł czas znalezienia chłopakom miejsca do spania. Dwie kanapy, znajdujące się w salonie przypadły Wojtkowi i Tomkowi. Pokój, w którym wujek udzielał lekcji gry na gitarze, zajął Marshall. Bronek od razu zaznaczył, że do jego sypialni nikt nie ma wstępu. 
   - To co? Mają spać na zolu?* - zapytałam, wskazując Michała i Mateusza.
   - Tyś wymyśliła, coby u nos kimali* to rusz gową. - odgryzł się Bronek. Warknęłam na niego i usiadłam na kanapie, ze smutnym wyrazem twarzy. Panowie podeszli do mnie. 
   - Jo niy widza problymu. - powiedział Mody. - Mati, zbieroj się, jadymy do chałpy.
   - Ruszcie się stąd na krok, to mie obaj popamiętocie. - burknęłam, mierząc ich wskazującym palcem. Wymienili szybkie spojrzenia i usiedli na kanapie, umiejscawiając mnie pomiędzy sobą.
   - Jo niy chca nic godać, ale jo żech widzioł we twojej izbie...*
   - Zapomnij, że bydziesz społ u Dei. - warknął Bronix, zanim Michał dokończył zdanie. Gdybyśmy znajdowali się w świecie kreskówek, w tym momencie nad moją głową pojawiłaby się żarówka. Wstałam, chwyciłam chłopaków za ręce i postawiłam do pionu.
   - A to niby dlaczego? - zapytałam wujka, przechylając głowę na bok.
   - Orsia, nawet nie...
   - Na drugi roz, organizuj fajer bez alkoholu. - powiedziałam i podchodząc do wuja, pocałowałam go w policzek. - Chodźcie, jakoś wos tam poukładom.
   Bronek i reszta stali z rozdziawionymi buziami na środku salonu. Marcel, nie mógł się powstrzymać przed drobnym żarcikiem.
   - Ino się nie drzyjcie za bardzo, coby my mogli spać... Domyślocie się, o czym godom?
   Wszyscy wlepiliśmy oczy w perkusistę, który wcale nie uważał, że powiedział coś nieodpowiedniego. Stał z szerokim uśmiechem i dłońmi w kieszeniach spodni. Pokręciłam głową i ruszyłam do swojego pokoju.
   Stanęłam na środku pomieszczenia, podpierając się pod boki.
   - Który zajmuje sofę? - zapytałam z rezygnacją. 
   Cisza.
   - No któryś z was i tak musi kimać ze mną, nie ma innej opcji.
   - Dyć Bronek nos zabije. - odezwał się Mateusz.
   - Bronek, bydzie mioł nauczkę, coby niy obiecywać alkoholu, jak żeście są autami. - odparłam hardo i podeszłam do komody. Wyjęłam z niej piżamę i kosmetyczkę. - Namyślcie się, a jo zaroz byda nazod.

   Pół godziny spędziłam w łazience, biorąc prysznic i myjąc włosy. Gdy zjawiłam się w moim pokoju, zarówno Mody jak i Mati siedzieli na sofie, gapiąc się w podłogę. Rzuciłam ubrania na stojące przy biurku krzesło i wślizgnęłam się pod kołdrę.
   - Gdyby któryś z was jednak podjął jakąkolwiek decyzję, śmiało. Nie gryzę.
   To mówiąc, obróciłam się do nich tyłem i układając się wygodnie, zamknęłam oczy.
   Zaczynałam powoli zasypiać, gdy poczułam, że ktoś jednak kładzie się obok mnie. Obróciłam głowę. Nie byłam wybitnie zaskoczona, gdy zobaczyłam sylwetkę Mateusza. Rozbudziłam się całkowicie, gdy zaobserwowałam, że od pasa w górę nie ma na sobie nic. Rzuciłam okiem na sofę, na której spał zwinięty w kłębek Michał. Na oparciu wisiała koszulka i spodnie klawiszowca.
   - No co? - zmieszał się. - Nie umiem spać w ubraniach. - bąknął, spuszczając wzrok na swoje bokserki.
   - A godom ci coś? Czekaj, no trzeba go przykryć...
   Wyszłam spod ciepłej kołdry. Wyciągnęłam z szafy gruby koc. Poduszkę, którą Mody miał pod plecami, wsunęłam mu pod głowę i opatuliłam go kocem, by nie zmarzł. Wróciłam do łóżka. Położyłam się tyłem do Mateusza.
   - Dobranoc.
   - Śpij słodko, Orchidejko.
   Odwróciłam głowę. Niechcący, dotknęłam swoim nosem nosa Mateusza. Zakłopotałam się i poczułam, że pieką mnie policzki.
   - Nie nazywaj mnie tak.
   - Dlaczego?
   - Ta suka tak do mnie mówi. - warknęłam po chwili ciszy.
   - Kto?
   - Dobranoc, Mateuszku.
   Obróciłam się na prawy bok, tyłem do kolegi i przymknęłam oczy. Termit zachowywał bezpieczny dystans między nami, ale i tak czułam na sobie ciepło bijące z jego ciała. Dzięki temu, bardzo szybko usnęłam.
_____________________________________
* mianuje - nazywa się (miano - imię, nazwa)
* pódź sam - chodź tu
* biyr - piwo
* zol - podłoga
* izba - pokój