czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział 13

   Przy śniadaniu, Bronek i Mateusz byli całkowicie nieobecni. Można powiedzieć, że zasypiali na siedząco. W końcu nie czułam się osamotniona, wyglądając jak zombie.
   - Już nigdy nie zostanę u was na noc. - burknął Mateusz, przecierając oczy. Rzuciłam mu pytające spojrzenie. - Bronek nos zagadywoł prawie do rana, nie wyspałem się.
   Stłumiłam śmiech, gdy wujek ocknął się z drzemki, słysząc, że o nim mowa. Przetarł twarz dłonią.
   - Som żeś godoł o koncercie. - odparł na swoją obronę.
   - Ja, ale na jedno moje słowo tyś dorzucoł piętnoście swoich.
   - Synek, dej se pozór,* co?
   - Oj, cicho obaj. - odezwałam się. - Gibko* z tą kawą, myślicie, że reszta bydzie na wos czekała w nieskończoność?
   Udało mi się przerwać wymianę zdań muzyków. Szybko skończyli swoje kawy i zaczęli przygotowywać się do wyjścia.

   Pół godziny później, byliśmy już w biurze Michała. Tak jak przypuszczałam, panowie byli w komplecie i czekali tylko na nas. Bronek przeprosił za spóźnienie. Perkusista szybko przeszedł do sedna sprawy.
   - Godałem wczorej przez mobilnioka* z właścicielem Gotyku*, co dostali fest dużo maili, cobyśmy dali jaki koncert.
   Chłopcy popatrzeli po sobie, kiwając głowami.
   - Kiedy gramy? - zapytał Wojtek.
   - Za miesiąc. - odpowiedział mu Marcel. - Byda musioł oddzwonić do nich, że zagromy.
   Perkusista chciał powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał mu Michał. Zasypał go lawiną słów. Od razu zaczął obmyślać najmniejsze szczegóły występu. Co jakiś czas któryś z muzyków wyłapał moment, gdy wokalista brał oddech i dodawał swoje zdanie. Najbardziej chciało mi się śmiać widząc poirytowanie Marshalla tym, że Mody wyrzuca z siebie słowa z prędkością światła, prawie nie dopuszczając innych do głosu. Rozmowa przerodziła się w ożywioną, głośną dyskusję. Każdy chciał dodać coś od siebie. Podparłam brodę na dłoniach i obserwowałam całe towarzystwo, uśmiechając się szeroko. Cieszyli się z tego występu jak dziecko z nowej zabawki.
   - Może byśmy jako próba ogarnęli? 
   - Ja, zdałoby się. - poparł Tomka Marcel. - Bydemy we kontakcie, gdyby cosik, byda do wos dzwonił.
   Chłopcy pożegnali się i każdy ruszył w swoją stronę. Ja, zanim wróciłam do domu, musiałam udać się w jeszcze jedno miejsce.

   - Proszę! 
   Pchnęłam drzwi gabinetu szefa i weszłam do środka. Pan Andrzej siedział za swoim biurkiem. Jak zawsze elegancki, pachnący najlepszymi perfumami, z uśmiechem, który rzadko znikał z jego twarzy.
   - Dzień dobry. - przywitałam się. Rozpromienił się na mój widok. Schlebiło mi to.
   - Orchidea, jak miło cię widzieć. - wstał i wskazał dłonią krzesło. - Siadaj, proszę. Jak się czujesz? 
   Uniosłam lekko kąciki ust. Było mi miło, że pan Andrzej pyta o moje zdrowie. Usiadłam i lekko przysunęłam krzesło do biurka.
   - Lepiej, dziękuję. Mogę już śmiało wrócić do pracy, ale zanim porozmawiamy o tym, mam do pana ogromną prośbę.
   Oparł się przedramionami o blat i splótł palce dłoni. Wzięłam głęboki wdech. Jego spojrzenie działało na mnie kojąco. Było niewiarygodnie ciepłe i serdeczne.
   - Zamieniam się w słuch.
   Przełknęłam nerwowo ślinę.
   - Widzi pan, chodzi o to, że ostatnio mam nie najlepsze kontakty z Agnieszką... Nie dogadujemy się, atmosfera w biurze jest zawsze zbyt gęsta, dlatego chcę prosić o przeniesienie w inne miejsce.
   Obserwował mnie bez słowa. Gładził dłonią swoją twarz, którą pokrywał 3-dniowy zarost. Nie mogłam się doczekać, aż wydusi z siebie jakiekolwiek słowo. Z resztą, nad czym tu myśleć? Tak, albo nie i tyle.
   - Jeżeli źle ci się pracuje z Agnieszką, to oczywiście przeniosę cię. - zmarszczył brwi. - Będę z tobą szczery, Dea. Nigdy nie byłem za faworyzowaniem wybranych pracowników, bo to jest po prostu nie fair w stosunku do pozostałych, ale w tym wypadku, chciałbym ci pójść na rękę.
   - Co ma pan na myśli? - zapytałam, nie wiedząc o co chodzi szefowi. Uśmiechnął się lekko.
   - Każde inne biuro jest daleko od twojego domu. Co byś powiedziała, jakby to Agnieszka zaczęła pracę gdzie indziej?
   - A ja zostałabym tu? - zapytałam szczerząc się.
   - Dokładnie.
   Zaczęłam się zastanawiać, czym sobie zasłużyłam na taką sympatię u szefa. Może te dwa lata, przez które swoją pracę wykonywałam sumiennie, byłam bardzo dyspozycyjna i nie brałam urlopów, za wyjątkiem pojedynczych dni, kiedy wypadło mi coś ważnego, sprawiły, że pan Andrzej nabrał do mnie takiego zaufania.
   - Dziękuję, szefie. - mruknęłam speszona. Nachylił się nad biurkiem i poklepał mnie po ramieniu.
   - Nie ma za co, naprawdę. Od poniedziałku, Agnieszka będzie już pracowała w innej placówce, a ty do końca tygodnia jeszcze odpoczywaj.
   - Jestem panu wdzięczna.
   Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym opuściłam biuro pana Andrzeja i wyszłam na zewnątrz. Zerknęłam na zegarek. Do autobusu miałam jeszcze chwilę czasu, więc poszłam do sklepu muzycznego, przejrzeć koszulki.

   Gdy weszłam do domu, momentalnie usłyszałam donośne chrapanie wujka. Zajrzałam ostrożnie do salonu. Spał na kanapie, z najnowszym numerem Teraz Rocka na piersi. Delikatnie odłożyłam gazetę na stół i przykryłam go kocem. Później, wyciągnęłam z torby moją świeżo zakupioną koszulkę z logiem System Of A Down, powiesiłam na wieszak i schowałam w szafie. Włączyłam telewizor, by nieco się rozerwać, gdy rozległ się dzwonek mojego telefonu, którym był utwór SOAD "Sugar". Gdy zobaczyłam na ekranie wiadomość, że Wojtek dzwoni, uśmiechnęłam się szeroko i odebrałam połączenie. Po wytłumaczeniu, że chciał po prostu ze mną porozmawiać, zaczęliśmy prowadzić wesołą konwersację.
_______________________________________
* dej se pozór - uważaj sobie, uważaj
* gibko - szybko
* mobilniok - telefon komórkowy 
* Gotyk - klub w Bytomiu

Przepraszam, że taki krótki, coś mnie wena nie rozpiera ostatnimi czasy. :<

wtorek, 1 lipca 2014

Kolejna nowość...

Schneiderowa, to przez Ciebie i Twoje opowiadanie. :<
Dlatego, jeżeli mi się uda coś z tego stworzyć, to dedykuję to Tobie. :*
Zapraszam do zapoznania się z moją kolejną próbą "literacką".
Blog można znaleźć pod TYM adresem.
Buźka, Mezmerize. :*

piątek, 13 czerwca 2014

Rozdział 12

   - Wejdziesz do środka? - zapytałam Mateusza, kiedy staliśmy na ganku. Mrugnął do mnie. Przekręciłam klucz w zamku i pchnęłam drzwi. Weszliśmy do domu. Z salonu dochodziły odgłosy płynące z telewizora, cichy śmiech wujka i rechot Michała. Gdy stanęliśmy z Termitem w progu pokoju, panowie uspokoili się i wlepili w nas swoje spojrzenia. Puściłam dyskretnie oko Bronkowi. Przywitałam się z nimi. Modego jednak ściskałam nieco dłużej. Było coś, co mnie do niego przyciągało. Po raz kolejny podrażnił moją skroń swoim zarostem. Odsunął się ode mnie, ciągle trzymając dłonie na moich ramionach. Uśmiechnął się słodko, i cmoknął mnie w czoło. Obróciłam się przodem do Mateusza. Miał dziwny wyraz twarzy i ręce skrzyżowane na piersi. Wzruszyłam ramionami i machnęłam na niego.
   - Co pijemy? - cisza. - Mateusz?
   Rzuciłam okiem w kierunku drzwi. Klawiszowiec stał z dłońmi w kieszeni spodni. Wzrok utkwił w jakiś niewidzialny punkt na lodówce. Podeszłam do niego i machnęłam mu ręką przed oczami.
   - Co? Mówiłaś coś?
   Wywróciłam oczami.
   - Nie no skąd. - burknęłam. - Musiało ci się zdawać.
   Chciałam wrócić do przygotowywania herbaty, gdy poczułam na sobie delikatny dotyk. Sekundę później na moje plecy naparła ściana w postaci klatki piersiowej chłopaka. Odchyliłam głowę.
   - Zamyśliłem się. - przyznał. Wzięłam głęboki wdech. Jego ręce nieśmiało powędrowały przez moje biodra, by później skrzyżować się na brzuchu. Oparłszy brodę o moje ramię, przymknął oczy. 
   - Bardzo się tym przejąłeś. - zauważyłam. Nie musiałam nawet tłumaczyć, że chodzi o sytuację sprzed kilkudziesięciu minut. Burknął ciche "no".
   - Orsia zróbcie nom też jako kawa, bo momy kryzys! - usłyszeliśmy wołanie Modego. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem i uwolniłam się z uścisku kolegi. Położyłam na blacie dwa dodatkowe kubki.
   - Myślisz, że to przez to, że ją zignorowałem?
   - Bardzo możliwe. Jesteś chyba pierwszym facetem, który ją najzwyczajniej w świecie olał. - czajnik pstryknął cicho. - Nie wiem co mamy teraz robić.
   - Tyle jej nie wystarczy? - odparł podniesionym tonem. Szturchnęłam go w bok i głową wskazałam salon. - Uszkodziła mi auto, a ty prawie mi tam zawału dostałaś. - dodał ciszej. Zlustrowałam go z góry na dół jakby był kimś podobnym do Agi, czyli niespełna rozumu.
   - Znam ją na tyle, że mogę być prawie w stu procentach pewna, że odpuści dopiero, jak wyląduję w psychiatryku z ciężką depresją i kilkoma próbami samobójczymi na koncie.
   - No co ty...
   - Mówię jak jest. - wzięłam kubki z kawami. - Chyba zaczynam doceniać ten urlop od szefa...
   Wyszłam z kuchni, zostawiając Mateusza samego z myślami. Będąc już w salonie, podałam kawy muzykom, którzy faktycznie wyglądali na zmęczonych.
   - Ślypia nom się same zawiyrają...* - pożalił się wujek.
   - To pijcie zanim jest gorąca. - uśmiechnęłam się. Nagle przede mną znalazła się ręka Mateusza z moim kubkiem. Odebrałam go od niego i wcisnęłam się na kanapę, między Bronka i Michała.
   - Siedźcie tu, godajcie coś, bo jo byda społ. - stęknął Mody.
   Rozpoczęliśmy ożywioną rozmowę o klipie do Richtera. Nastąpił niewielki progres. Dzisiaj byłam już w stanie rozmawiać na temat teledysku bez uzewnętrzniania mojej szczerej niechęci do tego. Stawiński jeszcze raz przedstawił nam swoją wizję. W trakcie, kilkakrotnie usłyszał od mojego wujka, że się powtarza. Nie zwracał na niego najmniejszej uwagi, tylko kontynuował snucie swojej wizji. Chyba tylko mi to nie przeszkadzało, bo nawet Mati zaczął przewracać oczami. Ja, zakochana w barwie jego głosu mogłabym słuchać go godzinami. Przy okazji mogłam obserwować z jaką pasją i zaangażowaniem opowiada o nowym przedsięwzięciu zespołu. Wszystko, każdy najdrobniejszy szczególik musiał być perfekcyjnie dopracowany. Pełen profesjonalizm.

   Michałowi w końcu udało się skończyć swoją opowieść o klipie, przy akompaniamencie westchnień i chrząkania wujka i Mateusza. Później przez chwilę skupialiśmy swoją uwagę na jakiejś komedii, której scenarzysta myślał zapewne, że jest w stanie napisać coś zabawnego. Patrząc na owy film wywnioskowałam, że okrutnie się mylił.
   W końcu Mody postanowił wrócić do siebie. Pożegnałam się z nim długim i mocnym uściskiem. Zasugerowałam mu, by wpadał do nas częściej. Uśmiechając się szeroko obiecał, że będzie nas odwiedzał tak często, jak tylko będę tego chciała.
   - Jo też się byda zbieroł. - powiedział Mati, gdy wróciłam do salonu. Podeszłam bliżej niego i przymrużyłam oczy.
   - Kaj* ci się tak śpieszy?
   - Do doma. Wiela wom moga przeszkadzoć?
   - Ady siedź. - westchnęłam. - Wolałabym, cobyś zostoł aż się cima* na placu zrobi. Skąd wiysz, czy ta wariotka kajś tu niy łazi?
   Zastanowił się chwilę. Poszłam pozbierać ze stołu puste kubki. Mateusz ruszył za mną. Chwilę obserwował mnie w milczeniu, aż w końcu się odezwał.
   - Mosz recht.*
   - Obiecaj, że zanim pojedziesz do siebie sprawdzisz te hamulce jeszcze roz.
   - Ni mom wyjścia. Poza tym, twoje przerażenie przeszło chyba na mnie. - uśmiechnął się lekko. Poklepałam go krzepiąco w ramię.
   - Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Sprawdzenie auta nie zajmie ci dużo czasu, a ja będę spokojniejsza.
   Pokiwał głową. Myjąc naczynia, zerkałam dyskretnie za okno. Między drzewami i krzewami doszukiwałam się blond czupryny. Nic nie widziałam, ale mimo to, gdzieś w mojej głowie błąkał się niepokój. Bardzo bałam się o Mateusza. Gdybym tak dostała wiadomość, że miał wypadek i leży w szpitalu...
   Nagle głucha cisza przerwała moje myśli. Potrząsnęłam głową i rozejrzałam się. Woda, która jeszcze przed sekundą płynęła ciepłym strumieniem z kranu, zatrzymała swój pęd. Obróciłam głowę.
   - Wodę odłączyli, czy co? - burknęłam pod nosem. Kiedy przekręciłam kurek, strumień na nowo pocieknął. Rzuciłam znaczące spojrzenie Mateuszowi.
   - Pięć minut patrzyłaś w okno, a woda ciekła i ciekła i ciekła i...
   - Dobrze, już wystarczy. - dźgnęłam go w bok. W pewnym momencie, on wbił palce między moje żebra. Nie lubiłam łaskotek, więc zaczęłam się wiercić, piszczeć i wyrywać się koledze. Niestety, bezskutecznie.
   - Co? Nie lubisz łaskotek? - zapytał z szyderczym uśmiechem.
   - Nienawidzę! - krzyknęłam i mocnym zrywem wyswobodziłam się z ramion Mateusza. Pobiegłam schodami na górę. Nie zdążyłam niestety zamknąć za sobą drzwi. Termit wbiegł za mną do pokoju. Rozpędził się i wpadł na mnie. Straciłam równowagę, przez co obaj runęliśmy na łóżko. Materac jęknął pod naszym ciężarem. Mati przez chwilę leżał bez ruchu i patrzył mi prosto w oczy. Wyciągnęłam ręce spod ciała klawiszowca i oparłam je na jego plecach. Szatyn w ułamku sekundy lekko obrócił głowę i delikatnie musnął wargami moją szyję. Poczułam się tak, jakby przebiegł przeze mnie prąd.
   - Mógłbyś ze mnie zejść? - wychrypiałam.
   - Jestem aż taki ciężki? - zapytał z udawanym smutkiem. Kiwnęłam głową, uśmiechając się. Chwilę później, byłam już uwolniona od ciężaru Mateusza. Odetchnęłam teatralnie. Chłopak chwycił mnie za dłonie i pociągnął tak, że zmieniłam pozycję z leżącej na siedzącą. Sytuacja sprzed kilku chwil, plus niezręczna cisza sprawiły, że poczułam się speszona.
   To było, jakby ktoś wysłuchał mich próśb. Ciszę przerwał telefon Mateusza oznajmiający, iż otrzymał on wiadomość tekstową. Wyciągnął aparat z kieszeni i zabrał się za czytanie sms-a. Wybałuszył oczy i podał mi telefon.
   - Co? - burknęłam, wyciągając rękę.
   - Sama zobacz.
   Rzuciłam okiem na ekran. U góry, widniał napis "Wiadomość od: Agnieszka" a pod spodem treść, która brzmiała "Widzę, że ciągle masz zamiar marnować czas na tą niedorajdę?". Przestraszyłam się. Podbiegłam do okna. Na zewnątrz stała Aga. Gdy zobaczyła mnie, pomachała z psychopatycznym uśmiechem.
   - Biegnij na dół zamknąć drzwi wejściowe! - krzyknęłam do Mateusza, po czym zaciągnęłam zasłony. Pobiegłam za nim. Nie chciałam być teraz sama, po prostu się bałam.
   - Gotowe. - oznajmił. Rozłożyłam ramiona i objęłam go w pasie ze wszystkich sił.
   - Mateuszku, zaczynam się coraz bardziej bać... - zaszlochałam. - Ona jest psychiczna, zabije w końcu i ciebie i mnie... A może nawet Bronka.
   - Musimy to zgłosić na policję. - mruknął, głaszcząc mnie po głowie. Odsunęłam się od niego na długość ramion.
   - Nie! Zwariowałeś?! Posłuchaj... Musisz dziś zostać u nas. - stanęłam na palcach, by móc utrzymać z nim kontakt wzrokowy. - Nie pozwolę ci wracać do domu, rozumiesz co do ciebie mówię? Nie pozwolę ci.
   - Dobrze, nie pozwolisz. - oparł dłonie na moich ramionach. - A co powiesz Bronixowi?
   - Po prostu, że zostajesz u nas. On nie będzie miał żadnych pretensji. - wysiliłam się na ledwo widoczny uśmiech.

   Miałam rację. Wujek nie miał cienia pretensji o mój pomysł. Powiedział jedynie, że gdyby Mateusz potrzebował maszynki do golenia, to zapasowa jest w półce nad umywalką.
   - Dostałam wiadomość. - burknęłam i podałam mój telefon Mateuszowi. Szybko przeczytał treść wiadomości. Nie było w niej gróźb. Jedynie pytanie, kiedy zamierzam wrócić do pracy.
   - Ile dni urlopu dostałaś? - zapytał klawiszowiec. Wzruszyłam ramionami.
   - Nie mam pojęcia. Szef powiedział tylko, żebym kilka dni odpoczęła. - spojrzałam na niego. - Myślisz o tym samym, co ja?
   - Tak mi się wydaje... Powinnaś zadzwonić do szefa, a najlepiej spotkać się z nim i poprosić, by przeniósł cię do innego biura.
   - Nie mam innego wyjścia. Nie mogę dalej z nią pracować. - zastanowiłam się chwilę. - Ale co powiedzieć szefowi? Prawda nie wchodzi w grę.
   - Powiesz po prostu, że nie możecie się dogadać z Agnieszką od jakiegoś czasu i żeby zlikwidować konflikt w zarodku, prosisz o przeniesienie do innej placówki i tyle.
   Dlaczego ja sama nie wpadłam na takie proste rozwiązanie? - zapytałam siebie w myślach. Oczywiście przyznałam rację Mateuszowi i obiecałam, że zadzwonię do szefa i poproszę go o spotkanie na neutralnym gruncie. Wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Dyskretnie zerknęłam za zasłonę. Bałam się, że znowu zobaczę Agnieszkę, ale nie było jej tam. Odetchnęłam i ponownie zasłoniłam okno.
   Zaczęłam zastanawiać się nad pomysłem Mateusza. Pewnie każdy na moim miejscu powierzyłby sprawę policji, ale nie ja. Nie ufałam im. Byłam przekonana, że po jakimś czasie, nie wskórawszy umorzyliby sprawę, a Aga dalej bezkarnie by nas dręczyła. Ponadto, za takie posunięcie zaczęłaby się okropnie mścić. Summa summarum, coś z tym zrobić trzeba. Zastanawiam się, nad jeszcze jedną próbą porozmawiania z nią. Za obstawę wzięłabym Matiego. Razem na pewno dalibyśmy jej radę. Z drugiej strony nigdy nie wiadomo, jak zareagowałaby na naszą wizytę. Od jakiegoś czasu zaczynam podejrzewać ją o chorobę psychiczną, a ludzie chorzy są często nieobliczalni. Gdyby Bronek o wszystkim wiedział, stuprocentowo zapakowałby mnie i Termita do samochodu i zawiózł na komisariat. A nie o to mi chodzi. Chciałabym załatwić tą sprawę jak najbardziej polubownie. Nie byłam do końca przekonana o skuteczności takiego rozwiązania, ale lepsze to, niż tournee po komisariatach i sądach. Wujek może mieć do mnie pretensje, że nic mu nie powiedziałam, ale mam nadzieję, że zrozumie, że robię to też dla niego. Nie chcę, by Agnieszka zrobiła mu coś złego. Wystarczy mi już, że martwię się o Mateusza i o siebie. Miała rację, obaj nie wyjdziemy spokojnie z domu. W końcu możemy ją spotkać na każdym kroku...
   Z chwilą wybicia godziny 21, Mati poszedł do łazienki. Spędził w niej jakieś dwadzieścia minut. Ja w tym czasie zdążyłam zrobić nam dwie wielkie porcje gorącego kakao. Usiedliśmy na łóżku po turecku, naprzeciwko siebie.
   - Kiedy do niego zadzwonisz? - przysunął się tak blisko, że nasze kolana stykały się ze sobą.
   - Pojutrze?
   - A czemu nie jutro?
   - Sama nie wiem... - mruknęłam. - Chyba chcę mieć jeszcze jeden dzień na przemyślenie wszystkiego. Nie martwię się już rozmową z Bronkiem, powiem mu to samo co szefowi. 
   Nagle drzwi otworzyły się i w szczelinie pojawiła się głowa Bronka.
   - Co tam miśki? - zapytał wesoło. - Myślałem, że bydziecie już kimać, bo cicho tu tak...
   Mati szturchnął mnie w ramię. Odchrząknęłam.
   - Wiesz wujku, będę musiała zadzwonić do szefa i poprosić, by przeniósł mnie do innego biura.
   - Czemu? Dyć tu mosz chyba nojbliżej.
   - No ja, daleko ni mom, ale miałam parę spięć z Agą i jakoś niespecjalnie chce mi się pracować razem z nią.
   Wszedł do pokoju i usiadł przy biurku.
   - Tak po prawdzie to ci się nie dziwię... Fto z nią wytrzymo... - popatrzył po nas i uśmiechnął się szerzej. - W takim razie dzwoń do niego, na pewno się dogadacie. A, właśnie... Mody dzwonił, jutro momy być o dziesiątej w firmie, szykuje się jakiś koncert w Bytomiu, chcą to z Marcelem przedyskutować z nami.
   Na dźwięk słowa koncert, oczy Mateusza błysnęły.
   Do godziny 1:30 Bronek siedział w moim pokoju i rozmawiał z nami o koncercie, o charakteryzacji i o efektach. Kiedy zorientowaliśmy się, że zegar wybił wpół do drugiej w nocy, wszyscy położyliśmy się spać.
________________________________
* zawiyrać - zamykać
* kaj -gdzie
* cima - ciemność
* mosz recht - masz rację

niedziela, 1 czerwca 2014

Rozdział 11

   Było wczesne popołudnie. Bałam się, bo nie wiedziałam co usłyszę. Dziwię się, skąd wzięłam odwagę, by tu przyjść. Jedyne wytłumaczenie, jakie przychodziło mi do głowy, to chęć odzyskania dobrych kontaktów z Mateuszem. On jest dla mnie jak starszy brat i nie mogę pozwolić mu tak po prostu odejść. Nie po tym, co dla mnie zrobił.
   Nacisnęłam przycisk przy cyferce 4. Kilka sekund później, usłyszałam w domofonie szelest.
   - Proszę?
   - To ja, Orchidea. Możemy porozmawiać?
   Rozległ się charakterystyczny, bzyczący dźwięk. Pchnęłam drzwi i weszłam na klatkę. Ciężko wchodziłam po schodach, starając się opanować drżące nogi. Pierwsze drzwi były już uchylone. Nieśmiało w nie zapukałam.
   - Wchodź!
   Przekroczyłam próg. Znalazłam się w małym przedpokoju, którego ściany były pomalowane na kolor cappuccino. Garderoba, składająca się z niewielkiej szafy, półki na buty, oraz drugiej półeczki była w kolorach jasnego i ciemnego jesionu. Podłoga pokryta panelami w ciepłym kolorze olchy ładnie uzupełniała całość. Zdejmując kurtkę i buty, skupiłam uwagę na trzech obrazach, przedstawiających martwą naturę.
   - Zapraszam dalej, nie będziemy przecież rozmawiać w przedpokoju. Czego się napijesz?
   - Niczego, nie zajmę ci dużo czasu.
   Weszłam do malutkiego pokoiku. Meble, ściany oraz podłoga były jasne. Ciemne kolory niepotrzebnie przytłoczyłyby to pomieszczenie.
   - Dla ciebie, ten metraż może wydać się klaustrofobiczny. Mieszkasz w dużym domu, a to tylko skromna kawalerka.
   - Nie zapominaj, że zanim wprowadziłam się do wujka też żyłam w bloku i dobrze wiem, co to znaczy. - odparowałam. - Odłóżmy to, nie o tym chcę z tobą rozmawiać.
   - A o czym?
   - Nie udawaj... Zauważyłaś, że ostatnio między nami istnieje tylko jeden temat?
   Blondynka usiadła bliżej mnie. Moje pytanie wywołało na jej twarzy doskonale znany mi kpiący półuśmiech. Dopiero teraz pożałowałam, że tu przyszłam. Czekanie na odpowiedź ze strony Agnieszki dłużyło się do tego stopnia, że każda sekunda była jak minuta.
   - Mateuszek... - mruknęła. - Wiedziałam, że w końcu pękniesz. Widzisz, Orchidejko? Mogłaś od razu przyjść i porozmawiać, zamiast się obrażać. Słucham cię, co chcesz wiedzieć?
   - Chociaż raz nie kpij. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby. 
   - Nie zamierzam. Mi ta rozmowa również nie jest na rękę.
   - A jednak wpuściłaś mnie do mieszkania. - zauważyłam.
   - Im prędzej sobie wyjaśnimy pewne kwestie, tym szybciej przestaniesz zadawać głupie pytania. - odgryzła się. - No, mów o co chodzi? Co z Matim? 
   - Ty mi powiedz o co chodzi. Odkąd poznałam członków Oberschlesien zmieniłaś się. Nie jesteś już tą samą ciekawską, nawet trochę wścibską Agą. Zachowujesz się, jakby wstąpił w ciebie jakiś demon. Raz nawet mi groziłaś. - przerwałam, by zrobić głębszy wdech. - Nie jestem w stanie pojąć za co mnie tak nienawidzisz. Co ja ci zrobiłam, że traktujesz mnie jak największego wroga? Utrudniłam ci kiedyś życie? Sprawiłam przykrość? No, dalej, powiedz w końcu, o co ci chodzi?
   Patrzyła na mnie przeszywającym spojrzeniem. Odwróciłam wzrok. Spoglądałam na  niewielki dywanik, leżący pod okrągłym stoliczkiem. Cisza dała mi do zrozumienia, że Agnieszka na pewno coś kombinuje. No bo dlaczego tak długo nie wydusiłaby z siebie ani słowa? Po chwili dotarło do mnie, że moje podejrzenia są najprawdopodobniej błędne.
   - Nigdy bym nie przypuszczała, że zagrasz ze mną w otwarte karty. - w jej głosie zabrzmiała szczera nuta uznania.
   - Bo nie mogę już tego wytrzymać.
   - To jest po prostu cholernie niesprawiedliwe. Popatrz, ile ja mam. - omiotła wzrokiem pokój. - Klaustrofobiczną kawalerkę, żadnej rodziny, zero perspektyw. A ty? Ty masz wszystko. Wielki dom, rodzinę, sławnych przyjaciół i faceta, który poza tobą świata nie widzi. No co się tak gapisz? - zbulwersowała się, widząc moje zdziwienie. - Mati ciągle nawija tylko o tobie. A Orsia to, a Orsia tamto... Nie ukrywam, irytuje mnie to. Zasugerowałam mu już, że gdy jest ze mną, ma nie mówić o tobie.
   - Nic z tego nie rozumiem... - przyznałam. W głębi serca byłam najszczęśliwszą dziewczyną na ziemi. Miałam ochotę jak najszybciej dorwać Mateusza i przytulić najmocniej, jak potrafię.
   - A co tu jest do rozumienia? Jestem zdania, że jeżeli ktoś ma za dużo, sprawiedliwie jest trochę mu odebrać.
   - Dlaczego akurat Mateusz? - zapytałam cicho.
   - Bo z tego co wiem, na nim ci najbardziej zależy.
   - Nie zasługujesz na niego. - warknęłam.
   - Czyżby?
   - Owszem. Nie pozwolę, by taka zdzira jak ty owinęła sobie wokół palca tak cudownego człowieka.
   Moje słowa sparaliżowały ją do tego stopnia, że nie wiedziała co powiedzieć. Patrzyła na mnie z lekko rozchylonymi wargami. Zamiast odpowiedzi, chwyciła mnie za przedramię i zerwała z kanapy. Zaciągnęła mnie do przedpokoju i ryknęła, bym opuściła jej mieszkanie. Ubrałam buty.
   - Pożałujesz tego, co powiedziałaś, szmato. - rzuciła we mnie moją kurtką i wypchnęła na klatkę schodową. 
   Przestraszyłam się nie na żarty. Zerknęłam na zegarek w telefonie. Do autobusu, zostało mi jakieś dziesięć minut. Byłam pewna, że zdążę, zatem pobiegłam w kierunku przystanku.

   Załomotałam w drzwi, zapominając o zasadach dobrego wychowania. Przystępując z nogi na nogę czekałam. Czekałam i czekałam... W końcu, klamka opuściła się a w progu stanął Mateusz.
   - Orchidea? - zdziwił się, jednak otworzy drzwi na oścież, bym mogła wejść do środka. Nieśmiało przekroczyłam próg i stanęłam przodem do kolegi. Mierzyliśmy się wzrokiem w milczeniu. Nie wiem, jak długo to trwało. Ani ja, ani on nie byliśmy w stanie znaleźć dobrych słów na tę okoliczność. Zamiast nudnego monologu, po prostu zacisnęłam ramiona wokół jego pasa, a policzek mocno wtuliłam w pierś klawiszowca.
   - Tęskniłem za tobą. - powiedział, głaszcząc mnie po plecach. Zadarłam głowę, a on opuścił swoją. Uśmiechnął się tak, jak chyba tylko on potrafi. Zaśmiałam się ze szczęścia i jeszcze mocniej go ścisnęłam.
   - Mateuszku, cholernie cię przepraszam. Byłam zdenerwowana, wcale nie myślałam, że jesteś wścibski. Przecież nie jesteś. Przeciwnie, wiesz? Pierwszy raz spotkałam tak kochaną osobę. I wiesz co? I...
   - Ja też się cieszę, że cię widzę. - przerwał mi. - Wchodź, zaraz ci zrobię herbatkę.
   Zamiast do pokoju, ruszyłam za nim do kuchni. Stanęłam na progu i oparłam się o framugę. Dopiero teraz przyjrzałam się mu dokładnie. Włosy miał jak zawsze nastroszone, a twarz pokrytą dwudniowym zarostem.
   - Mati? Naprawdę nie jesteś zły?
   - Ale przestań... Jasne, że nie.
   - To dlaczego się nie odzywałeś? Martwiłam się o ciebie...
   - Nie chciałem ci się narzucać. - powiedział smutno, zalewając herbatę. Podeszłam do niego. Przytuliłam się do jego ramienia jak małe dziecko. - Choć tak prawdę mówiąc, - dodał. - miałem zamiar wybrać się do ciebie. Strasznie tęskniłem...
   - Na brak rozrywki nie mogłeś chyba narzekać?
   Puściłam jego ramię, by mógł przejść do większego pokoju. Postawił przede mną kubek z herbatą i usiadł obok.
   - Cołki* czas żech siedzioł w doma. - powiedział nienagannym, śląskim akcentem, unosząc brwi ze zdziwienia. - Co żech mioł robić?
   Patrzyłam na niego nie mrugając nawet powiekami. Moja mina musiała wyglądać komicznie, bo z jego buzi zniknęło zdziwienie, a jego miejsce zajął szeroki uśmiech. W takim razie te rzekome spotkania z Agnieszką to jedna, wielka ściema? Sposób na dobicie mnie? Nie wiem co zrobię Adze jak ją spotkam...
   - Ale jak to w doma...? Som?*
   - A z kim? - zaśmiał się. - Jakoś nie miałem nastroju na jakieś wypady i spotkania. Z resztą, wejrzyj się* na mie.
   Prawda, nie wyglądał dziś zbyt wyjściowo. Upiłam ostrożnie pierwszy łyk herbaty. Mateusz uparcie patrzył na mnie. Jego wzrok nieco mnie sparaliżował, jednak po kilku minutach udało mi się odzyskać zdolność mówienia.
   - Dobra... Dobra, powiem ci. Ale Mati, nawet nie próbuj rozmawiać na ten temat z Bronkiem. - wymierzyłam w niego wskazujący palec prawej dłoni. Doskoczył do mnie. Jedną ręką przytulił mnie do siebie, natomiast drugą przyłożył do swojej piersi.
   - Przysięgam, nikomu nic nie powiem.
   - To słuchaj... Agnieszka twierdzi, że przez te dni, w które się nie kontaktowaliśmy, spotykaliście się. Raz podobno byłeś u niej na noc.
   - Co ty godosz?!
   - Opowiadała mi ze szczegółami, jak krok po kroku* namawiała cię do spędzenia wspólnej nocy i z tego co mówiła, udało jej się.
   Objął mnie obiema rękami, tworząc z nich coś w rodzaju potrzasku. Pokręcił głową i z głośnym westchnieniem oparł ją o moją skroń. Siedzieliśmy w milczeniu. Słychać było jedynie nasze oddechy. Prosiłam go w myślach, by zaczął coś mówić. Miałam idealne warunki do spania.
   - Spotkałem się z nią dwa razy. - odezwał się w końcu. - Ten drugi raz był tak po prawdzie wymuszony. Pisała do mnie, wydzwaniała, prosiła, błagała... Nie miałem życia. Połaziliśmy jakieś pół godziny po mieście. To było chyba najgorsze trzydzieści minut w moim życiu. Wymyśliłem na poczekaniu, że niestety muszę już iść, bo Oberschlesien ma próbę. - nachylił się, by spojrzeć na moją twarz. - Od tamtej pory ją ignoruję.
   - Ignorujesz Agę?
   - Co w tym dziwnego? - zapytał szczerze zdziwiony.
   - No wiesz, kogo jak kogo, ale jej żaden mężczyzna nie ignoruje.
   - Ja nie jestem desperatem. - odparł wesoło. Parsknęłam cichym śmiechem. - Dziewczyna, która próbuje mnie zaciągnąć do łóżka na pierwszym spotkaniu nie jest w moim typie.
   Następną godzinę ciągle rozmawialiśmy. Mieliśmy w końcu kilka dni do nadrobienia. Doszliśmy wspólnie do wniosku, że musimy wybrać się do Marshalla po zdjęcia, które zrobił nam, podczas gdy spaliśmy w najlepsze, oraz te z imprezy. Postanowiłam zrobić z nich piękny kolaż i powiesić na ścianie.
   Jakiś czas później, postanowiłam wrócić do domu. Musiałam przecież przyznać Bronkowi, że po raz kolejny miał rację. Mati faktycznie nie był zainteresowany Agą.
   Termit uparł się, że odwiezie mnie do domu. Gdy wyszliśmy z bloku, momentalnie rzuciło nam się w oczy, że ktoś majstruje przy samochodzie klawiszowca. Na zewnątrz panowała już tzw. szarówka, ale ja mimo to rozpoznałam osobę doskonale.
   - Ty szmato! - krzyknęłam i puściłam się pędem w stronę blondynki. Spłoszyła się i zaczęła uciekać. Nie dane mi było jej złapać, bo Mateusz chwycił mnie za ramiona i mocno przycisnął do siebie.
   - Orsia, spokojnie, nie warto sobie rąk brudzić.
   - Oszalałeś?! - wrzasnęłam. - Jak ja mam być spokojna?! Czy ty nie zdajesz sobie sprawy z tego, że ona mogła uszkodzić ci samochód?! Jeżeli myślisz, że...
   Przyłożył dłoń do moich ust.
   - Cicho. Zaraz wszystko sprawdzę.
   Podeszliśmy do Skody. Na przednich drzwiach od strony kierowcy znajdowała się duża, czarna plama. Chłopak doszedł do wniosku, że to najprawdopodobniej lakier do paznokci. Obok, znajdowały się dwie bardzo głębokie rysy, a za wycieraczką kartka z napisem "nie wyjdziecie spokojnie z domu".
   - Mati... - przytuliłam się mocno do niego i pozwoliłam łzom swobodnie płynąć. - Boję się.
   - Zaczekaj na chwilkę, sprawdzę przewody hamulcowe.
   Odkleiłam się od niego, jednak nie przestawałam ściskać jego dłoni. Rozglądałam się gorączkowo wokół. Nigdzie nie widziałam Agnieszki.
   - Są nienaruszone. - to mówiąc pocałował mnie w czubek głowy. - Wskakuj do środka.
   Jechaliśmy wolno. Co chwila przypominałam Mateuszowi, żeby nie przesadzał z prędkością. Nigdy nic nie wiadomo... 
____________________________________
* cołki - cały
* som - sam
* wejrzyj się - spójrz, zobacz
* krok po kroku - ze specjalną dedykacją dla Schneiderowej ;***

piątek, 30 maja 2014

Rozdział 10

   Nacisnęłam czerwoną słuchawkę i rzuciłam telefon na łóżko. Było wpół do ósmej. Mimo wczesnej pory, pościeliłam łóżko i narzucając na siebie szlafrok, zeszłam na dół. Komórkę, którą zabrałam ze sobą, położyłam na stole. Chwilę później, byłam już w trakcie przygotowywania kawy. Tym razem, posłużyłam się ekspresem.
   Niecałe piętnaście minut później, siedziałam w salonie z kubkiem kawy i oglądałam program śniadaniowy. Z tego, co przedstawiała mapa Polski, w Piekarach Śląskich i okolicach ma być pochmurno i chłodno. Po prognozie pogody, zaczął się wywiad z lekarzem, na temat sposobów zapobiegania chorobom. Oglądałam go, nie przywiązując wagi do tego, co mówił prowadzący i doktor.
   - Jak tu pięknie kawą... A co ty już robisz na nogach?
   - Mama mnie obudziła.
   - Co u nich?
   Odprowadziłam go wzrokiem do kuchni. Szybko wyszedł z niej niosąc filiżankę białej kawy. Rozsiadł się w fotelu i rzucił okiem na telewizor.
   - Tata jutro wyjeżdża do Niemiec w delegację, a mama oddaje się swojej pasji.
   Pokiwał głową. Burknął pod nosem, że będzie musiał zadzwonić do taty, by życzyć mu szczęśliwej podróży. Było po nim widać, że jest trochę zawiedziony, że tata nie odwiedził nas przed wyjazdem. Mimo to jestem pewna, że odbiją to sobie po jego powrocie.
   - Mosz jakieś plany na dziś? - zapytał nagle Bronek. Wydęłam policzki i wzruszyłam ramionami.
   - Żadnych specjalnych. Połażę po domu, uwarzę jakiś obiad, a później może jakiś krótki szpacer.
   - Mateusz się odzywoł? - wyczułam, że się zawahał przez sekundę. Pokręciłam wolno głową. Wujek nie komentując, poszedł zająć się swoimi sprawami.

   Jak planowałam, tak zrobiłam. Najpierw, ogarnęłam dom. Na szczęście, wystarczyło zetrzeć kurze i umyć podłogi. Później, zaczęłam myśleć nad obiadem. Jako, że lubię zrobić coś z niczego, przejrzałam zawartość wszystkich szafek i lodówki. Przyjrzałam się znaleziskom. Ziemniaki, papryka, kiełbasa, por. Postanowiłam przygotować z tego szybkie i proste danie jednogarnkowe. W międzyczasie, wujek kilkakrotnie wpadł do kuchni, pytając jak długo jeszcze ma czekać.
   - Ady dej mi jeszcze minutę! - warknęłam, po setnym z kolei pytaniu "ile jeszcze?".
   - Jeżech godny.*
   - Jak bydziesz mi przeszkadzoł, to się nigdy nie doczekosz. - wskazałam jadalnie. - Siadej na rzici* bo mie nerwujesz.* - dodałam z uśmiechem. Zdziwiłam się, gdy wujek bez słowa opuścił kuchnię, zostawiając mnie samą.
   Niecałe dziesięć minut później, talerz z jedzeniem stał już na stole przed Bronkiem. Podałam mu do tego szklankę soku i ruszyłam do wyjścia.
   - Dea, nazod!
   Przewróciłam oczami i stanęłam w progu jadalni.
   - Obraziłaś się na jedzenie?
   - Nie, później zjem. Muszę wyjść się przewietrzyć, bo coś mnie głowa boli.
   - Osobiście ci nałożę, jak wrócisz.
   - Mom przy sobie komórka! - krzyknęłam, będąc w holu.

   Prognoza sprawdziła się połowicznie. Było faktycznie chłodno, ale słońce przebijało się przez warstewkę chmur. Nie wiedziałam, gdzie iść. Po raz kolejny zdałam się na swoją intuicję. Włożywszy dłonie w kieszenie spodni, wlepiając wzrok przed siebie, ruszyłam przed siebie. Wolno, nie śpiesząc się. Nie miałam dokąd się śpieszyć. Jak kretynka, co kilka minut sprawdzałam telefon z nadzieją, że zastanę jakąś wiadomość. Za każdym razem, mierzyłam się z kolejną falą rozczarowania. Zaczęłam tracić nadzieję, że Mateusz odezwie się pierwszy. Może to ja powinnam zrobić pierwszy krok, ale cholernie bałam się, że mnie odrzuci.
   Chciałam przytulić się do Modego.
   Byłam w trakcie zmiany utworu, przez co słyszałam odgłosy otoczenia. Prawie podskoczyłam, gdy usłyszałam głośny stukot szpilek.
   - Tak... Spacer to faktycznie najlepsze, co możesz zrobić będąc w tym stanie. Szkoda tylko, że musiałaś wybrać się na niego sama, prawda? - usłyszałam za plecami, charakterystyczny, wysoki głos, który wręcz ociekał ironią. Przymknęłam oczy i zaczerpnęłam sporą ilość powietrza.
   - Ostatnio często się spotykamy. - zauważyłam. - Za często.
   - Przeszkadza ci to? - zapytała blondynka zrównując swój krok z moim.
   - Śledzisz mnie?!
   - No skąd... Mam lepsze rzeczy do roboty. Właśnie wybieram się do twojego przyjaciela, może zabierzesz się ze mną?
   Nie odpowiedziałam. Zacisnęłam zęby, by się nie rozpłakać. Agnieszka była ubrana w dopasowane, skórzane spodnie, kilkunastocentymetrowe szpilki i krótką, skórzaną kurtkę.
   - W takim razie miłej zabawy wam życzę. - odparłam i przyśpieszyłam kroku. Agnieszka ani myślała zostawić mnie w spokoju.

   - Jak długo masz wolne?
   - Nie twój... - wtedy, coś mi przyszło do głowy. - A dlaczego ty nie jesteś w pracy? Przecież jest dopiero piętnasta.
   - Wywaliło system, komputery nie działają. - uśmiechnęła się. - To co, powiesz mi ile jeszcze będę sama w pracy?
   - Żegnam cię.
   Tym razem, blondynka nie szła za mną. Skręciła w przeciwną stronę. Dyskretnie zerknęłam przez ramię. Chyba faktycznie szła do Matiego. Żeby choć trochę poprawić sobie humor, w mojej playliście wyszukałam System Of A Down. W słuchawkach rozbrzmiał utwór B.Y.O.B. Ideał na taki dzień jak dziś. Dodawał energii, której mi było obecnie trzeba.
   Agnieszka naprawdę nienawidzi mnie za to, co mam. Daje mi to do zrozumienia na każdym kroku. Świetnie, pomyślałam, jakby to była moja wina, że przyszłam na świat jako bratanica Bronka. Jej zazdrość była do tego stopnia niepokojąca, że zaczęłam poważnie martwić się o jej zdrowie psychiczne.
   Wiatr przybrał na sile. Zrobiło mi się zimno, więc postanowiłam zawrócić. Skupiłam wzrok na czubkach swoich butów.
   - Cześć, Dea!
   Podniosłam głowę. W moim kierunku zmierzał Tomek, gitarzysta Oberschlesien. Przytulił mnie na powitanie i lekko poklepał w plecy.
   - Cześć.
   - Gdzie idziesz?
   - Do domu. - powiedziałam. - Trochę zimno mi się zrobiło. Przeziębienie jest chyba ostatnią rzeczą, której potrzebuję.
   - Mhm. - uśmiechnął się delikatnie. - To idziemy razem, bo właśnie się do was wybierałem. - dodał, puszczając mi oko. Wyszczerzyłam się.
   - Jak bydziesz mioł szczęście, to załapiesz się na obiod. Bronek chyba niy zjodł wszystkiego.
   Pokonując kolejne metry, rozmawialiśmy na temat ostatniej imprezy. Jako pierwszy, na języki wszedł Marcel. Wspominaliśmy jego żarciki, anegdotki, którymi rzucał na prawo i lewo oraz przyśpiewki (często te zbereźne) którymi nas raczył. Dzięki tej rozmowie przekonałam się, że Tomek nie jest wcale taki zły, jak myślałam. Jest po prostu nieco bardziej zdystansowany. Zupełnie tak, jak ja. Jak się okazało, dwie zamknięte w sobie osoby mogą się całkiem nieźle porozumieć.
   Kilka minut później, byliśmy na miejscu. Tomek zdjął buty i kurtkę. Zaproponowałam mu, by poszedł do pokoju Bronka.
   - To co, skusisz się na obiad? - zawołałam za nim. Zatrzymał się, będąc w połowie schodów prowadzących na piętro i kiwnął głową. Ruszyłam do kuchni, by przygotować herbatę i podgrzać jedzenie dla Wyznawcy i siebie.
   Chopy napojone, nakarmione, mogę poleniuchować, pomyślałam. Postanowiłam cofnąć się o cztery lata. Będąc siedemnastoletnią dziewczyną, byłam wierną fanką Avril Lavigne. Znalazłam płytę, opisaną "Avril Lavigne live in Toronto 2008". Włożyłam ją do odtwarzacza i zajęłam miejsce na kanapie. Na ekranie pojawiła się scena, w całości skąpana w czarno-różowych barwach. Później, wokalistka, drobna blondynka z różowym pasemkiem przy twarzy zaczęła po niej biegać i śpiewać.


Retrospekcja z dnia 10.07.2009
   Weszłam do mieszkania, dumnie niosąc w torebce mój dowód osobisty. Usłyszałam głos wujka. Ucieszyłam się, że nas odwiedził. Czym prędzej zdjęłam trampki i weszłam w głąb domu. Podbiegłam do chrzestnego i uwiesiłam się mu na szyi. Chyba tydzień go nie widziałam, zdążyłam się już za nim bardzo stęsknić. Kiedy postawił mnie na ziemi zauważyłam, że zarówno on, jak i rodzice mają zmartwione miny.
   - Coś się stało? - zapytałam mrużąc oczy. Bronek pokręcił głową z cichym westchnieniem i posadził mnie na swoich kolanach.
   - Jest coś, co musimy przedyskutować. - powiedziała mama, siadając po przeciwnej stronie stołu. Spojrzałam na wujka. Siedział ze zwieszoną głową, tuląc policzek do mojego ramienia. Ściskał mnie tak mocno, że ledwo byłam w stanie oddychać. Czułam, że dzieje się coś złego. Nie wiedziałam tylko co.
   - Powiedzcie coś! Wyglądacie tak, jakby ktoś umarł.
   - Nikt nie umarł, nie bój się. - odezwał się Bronek i jeszcze mocniej mnie przytulił. - Twoi rodzice podjęli pewną decyzję, o której chcieli z tobą porozmawiać. - wyjaśnił. - Jesteś już pełnoletnia, masz prawo głosu.
   - Słuchom. Ino gibko.*
   Rodzice jak na komendę, chrząknęli znacząco. Dobrze wiem, jak nienawidzą gwary. Tym bardziej, kiedy ja się nią posługuję.
   - Tata stanął na wysokości zadania. - zaczęła mama. - Po tylu latach w końcu udało mu się spełnić nasze marzenie. Pojawiła się możliwość, by wynieść się stąd do Krakowa. - jej oczy błyszczały. - Do Krakowa, rozumiesz?!
   Wybałuszyłam oczy. Jaki Kraków, pomyślałam. Moje miejsce jest tu, nie w Krakowie. Rzuciłam okiem na tatę, który był równie ucieszony. Wujek, wręcz przeciwnie.
   - Nie przeprowadzę się. - powiedziałam cicho. Rodzice jakby nie zrozumieli, bo zmrużyli oczy i nachylili się w moją stronę.
   - Jak to? - zapytał tata.
   - Po prostu. Kocham Śląsk, gwarę, którą słyszę idąc chodnikiem... - poczułam, jak w kącikach moich oczu zaczynają tańczyć łzy. - Nie wyprowadzę się stąd od, tak. - pstryknęłam palcami.
   Wymienili szybkie spojrzenia. Nie byłam w prawdzie zdziwiona, że podjęli taką decyzję. Nie chciałam jedynie, by wymagali ode mnie porzucenia miejsca, które kocham.
   - Jak sobie to wyobrażasz? - odezwała się mama.
   - Normalnie. Nigdzie się stąd nie ruszam.
   - I gdzie będziesz mieszkać? Ten lokal będzie sprzedany, mamy już nawet kupca.
   Zamurowało mnie.
   - Słuchajcie. - przerwał ciszę wujek. - Kraków nie leży na końcu świata, będziecie mogli się odwiedzać. Jeżeli Orsia chce zostać, będzie mieszkała ze mną.
   Rodzice spiorunowali wujka wzrokiem. Ja, poczułam niemałą ulgę. Wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć.
   - Wydaje mi się, że dziecko powinno mieszkać z rodzicami. - burknęła mama.
   - To dziecko ma osiemnaście lat. - odpalił Bronek. - Może decydować o sobie. Poza tym, jest bardzo mądra i na pewno wie, co jest dla niej najlepsze.
   Na tym, rozmowa się skończyła.
   Jakieś pół godziny później, wujek pojechał do siebie, a ja zamknęłam się w swoim pokoju, by móc raz jeszcze wszystko przemyśleć. Bez słuchania żadnych sugestii.
Jakiś czas później...
   Stało się tak, jak postanowiłam. Zmieniłam w urzędzie miejsce zameldowania i od dwóch dni jestem już oficjalnym domownikiem w królestwie wujka. Dostałam swój pokój, który wujo osobiście wyremontował.
   Pożegnanie z rodzicami... Przyznaję, nie było lekko. Płynęły potoki łez, miliard razy obiecywałam, że będę na siebie uważać.
   Mieszkanie z Bronkiem okazało się fantastyczne. Tak jak kiedyś, chodziliśmy na spacery, uczył mnie gwary, razem gotowaliśmy obiady... Niemal codziennie, próbował namówić mnie, na spotkanie z zespołem, w którym gra. Za każdym razem miałam inną wymówkę. To złe samopoczucie, to coś jeszcze innego... Mimo to obiecałam mu, że kiedyś dam się namówić. Ale kiedy to będzie, nie wiem...

   Wyciągnęłam płytę z odtwarzacza. W tym samym momencie, z piętra zszedł wujek w asyście Tomka.
   - Bronek to szczęściorz. Codziennie mo takie pyszne jedzenie.
   - Cieszę się, że smakowało.
   Wzięłam od gitarzysty tacę z pustymi kubkami i talerzem. Zaniosłam naczynia do zmywarki.
   - Orsia, jo jada na lekcja! - usłyszałam. Szybko zjawiłam się z powrotem w korytarzu. - Gdzieś za półtorej godziny powinienem być nazod.
   - Poradzę sobie. - zapewniłam. Pożegnałam się z muzykami i podreptałam do swojego pokoju. Chwilę się po nim pokręciłam, aż w końcu dotarło do mnie, że za niedługo oszaleję.
   Napisałam kartkę do Bronka i przykleiłam ją do lodówki. Zebrałam wszystkie potrzebne rzeczy i wyszłam z domu.
   Nie wiedziałam, czy dobrze robię, ale inaczej nie mogłam.
_______________________________________
* godny - głodny
* rzić - dupa, tyłek
* nerwować - denerwować
* gibko - szybko

poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział 9

   Po powrocie do domu na nic nie miałam takiej ochoty, jak na ponowne zjawienie się w domu Michała. Byłam bliska zadzwonienia do niego, jednak szybko upomniałam się w myślach. To, że zaproponował swoją pomoc nie oznacza przecież, że mam codziennie wisieć mu na ramieniu i płakać.
   Weszłam do mojego pokoju, niosąc w rękach kubek kawy. Rzuciłam okiem na ekran komputera. Na Facebookowym czacie, obok miniatury zdjęcia Mateusza widniała zielona kropka. W głębi serca miałam ogromną nadzieję, że lada moment pojawi się okienko, a w nim wiadomość od niego. Czekałam, czekałam i czekałam... Doczekałam się jedynie zniknięcia zielonego punkciku. Podparłam brodę na zwiniętej pięści. Właśnie dotarło do mnie, co się stało. Straciłam kogoś, kto mnie polubił i zaakceptował zanim mnie poznał. Kogoś, kto byłby gotów pojechać za mną w środku nocy na drugi koniec świata by mi pomóc, gdyby istniała taka potrzeba. Kogoś, kto nie miał problemu z tym, że milczałam. I wreszcie kogoś, kogo śmiało mogłabym nazwać bratem. Nie wiem jak mogłam być taką kretynką, by powiedzieć mu prosto w twarz, że jest wścibski. Ja naprawdę tak nie myślałam. Zamiast tego, mogłam go przytulić i podziękować za troskę, jednak nie zrobiłam tego. Zarzuciłam mu wtykanie nosa w nie swoje sprawy, nachalność. 
   Nic mnie nie usprawiedliwia. Ani zdenerwowanie, ani irytacja, ani strach. Nie miałam prawa go tak ranić. Kiedy przypomnę sobie jego smutne oczy, mam ochotę zapaść się pod ziemię i już nigdy nie pokazywać się mu na oczy. Chciałam zadzwonić. Przeprosić, wytłumaczyć się, ale nie mogłam. Za bardzo bałam się odrzucenia. 
   Zastanawia mnie, dlaczego Mati siedział na Facebooku, skoro jest na spotkaniu z Agnieszką. Nie chciało mi się wierzyć, że w jej obecności wisiał na telefonie. Jeszcze żaden mężczyzna jej nie zignorował. Chociaż... Wtedy, kiedy na rzecz spotkania ze mną zrezygnował z jej zaproszenia na obiad, dostałam oficjalne i pewne potwierdzenie, że on naprawdę mnie lubi. Pamiętam, jak lekko się wtedy czułam...

   Minęły trzy dni. Agnieszka triumfowała. Ciągle opowiadała mi o rzekomych spotkaniach z Mateuszem. Miałam ochotę zamknąć się w moim pokoju i nie wychodzić z niego do odwołania. Ze strony klawiszowca do tej pory nie doczekałam się odzewu. Żadnych wiadomości ani telefonów. Zupełnie tak, jakby zapadł się pod ziemię. Przez to wszystko mało spałam. Czułam się i wyglądałam jak zombie. Aga nie omieszkała się powiedzieć mi tego bardzo dobitnie.
   - Masz i doprowadź się do porządku. - burknęła, rzucając na moje biurko kosmetyczkę. Popatrzyłam na nią pytająco. - No spójrz na siebie. Wyglądasz jak ostatnie nieszczęście, odstraszysz klientów.
   Nie miałam siły, by jej odpowiedzieć. Odsunęłam od siebie kosmetyczkę i schowałam twarz w dłoniach.
   - W końcu udało mi się przekonać Mateusza, by wpadł do mnie wieczorem. - powiedziała, jakby chcąc całkowicie mnie dobić. - Przy okazji przekonam się, czy robi dobre śniadanka. - dodała, chichocząc jak najęta. 
   Na moje szczęście, do biura wszedł szef. Przywitał się wesoło, jak zawsze. Jednak, gdy zobaczył mnie, jego mina zrzedła.
   - Dea, co z tobą? - zapytał, siadając na moim biurku. Podniosłam głowę. Wyglądał jak młody Bóg. Świeży, pachnący i wypoczęty. Nie to, co ja.
   - Nie wiem, szefie... Źle się czuję, jestem słaba.
   Obserwował mnie chwilę. Marszczył brwi, pocierał skronie i cmokał pod nosem. Oparłam czoło o blat biurka licząc na to, że w jakikolwiek sposób mi to pomoże.
   - Jedź do domu.
   Spojrzałam z niedowierzaniem na szefa.
   - No co tak patrzysz? Zbieraj się i wracaj do domu, przecież w takim stanie nie możesz pracować.
   - Ale ja...
   - Nigdy nie brałaś wolnego. - położył dłoń na moje ramię. - Dlatego, daję ci kilka dni urlopu. Odpocznij i zregeneruj siły.
   Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Miał rację, potrzebowałam odpoczynku. Zamknęłam wszystkie otwarte programy, po czym wyłączyłam komputer. Powlokłam się na zaplecze.
   Minutę później, byłam gotowa do wyjścia. Podziękowałam szefowi za te kilka dni urlopu i wyszłam na wyjątkowo ruchliwe ulice Piekar Śląskich.

   - Szczyńść Boże!* - przywitałam się, wchodząc do domu. Chwilę później, w korytarzu zjawił się Bronek. 
   - Szczyńść Boże. - przyjrzał mi się dokładnie. - Ty w doma o tej porze?
   - Ja też się cieszę, że cię widzę. - burknęłam, wieszając kurtkę do szafy. - Szef dał mi wolne, bym odpoczęła.
   Podszedł do mnie i chwycił moją twarz w dłonie. Obejrzał ją ze wszystkich stron, krzywiąc się i mrucząc pod nosem. Pomyślałam wtedy, że naprawdę muszę wyglądać jak sierota, skoro nawet Bronek ma tak nieciekawą minę, patrząc na mnie.
   - Spałaś w ogóle tej nocy? - zapytał w końcu, odsuwając się ode mnie na krok.
   - Nie. Ani tej, ani poprzedniej. - przyznałam, kierując się do kuchni. 
   - Cóż tak?
   - To nic takiego... Bezsenność, czy coś...
   Wsypałam do kubków po dwie łyżeczki kawy i włączyłam czajnik. Usiedliśmy przy stole bez słowa. Po kilkunastosekundowej ciszy, odezwał się Bronek.
   - Mateusz Buhl, szerzej znany jako Termit. Lat 23, klawiszowiec w zespole Oberschlesien.
   Spojrzałam na niego, jak na przybysza z kosmosu.
   - No co? Przedstawiłem ci właśnie twoją bezsenność. - odparł, opierając przedramiona na blacie stołu.
   - A, idźże, idźże, bo fandzolisz. - burknęłam i wstałam, by zalać kawy. Gdy z powrotem usiadłam przy stole, wujek patrzył na mnie podejrzliwie, mrużąc oczy. - No co?
   - Powadziliście się?
   - Nie... Tak... - westchnęłam i przeczesałam włosy dłonią. Biłam się z myślami, czy powiedzieć Bronkowi o zajściu sprzed trzech dni. Szybko chciałam wymyślić, jak zaspokoić jego ciekawość, nie zdradzając przy tym, że Agnieszka mi groziła i że Mati się z nią spotyka.
   - Mam wybrać, tak? - powiedział w żartach. - A która odpowiedź jest dobra? 
   - Ani ta, ani ta. - burknęłam. - Ja nawaliłam...
   Przechylił głowę na prawą stronę i charakterystycznym gestem ręki dał mi do zrozumienia, bym kontynuowała.
   - Miałam zły dzień, a Mati zadawał dużo niewygodnych pytań, więc w pewnym momencie pękłam i zarzuciłam mu, że jest wścibski. 
   Skupiłam wzrok na ciemnym, aromatycznym napoju. Czułam, jak ze wstydu moje policzki robią się coraz gorętsze. Szybko posłodziłam kawę, wlałam do niej trochę śmietanki i upiłam niewielki łyk. Wujek kiwnął głową.
   - Ja Mateusza znam dłużej, niż ty i mogę cię zapewnić, że te pytania nie wzięły się ze wścibskości, ale z troski o twoje dobro. Wiem, że to może wydawać ci się nieprawdopodobne, że jeszcze istnieją ludzie, którzy są tak bezinteresowni, ale on taki właśnie jest.
   - Nie musisz mi tego tłuc do głowy jak trzyletniemu dziecku. - żachnęłam się. - Nie byłam w nastroju, powiedziałam to w nerwach, przecież nie chciałam go urazić. - westchnęłam. - Już trzeci dzień się nie odzywa.
   - Moja droga, to, że jest bezinteresowny nie oznacza, że nie ma swoich reguł. - pouczył mnie. - Skoro powiedziałaś mu, że wtyka nos w nie swoje sprawy, nie będzie ci się narzucał. 
   Westchnęłam głęboko. Świetnie, pomyślałam, nie będziemy się kontaktować, dopóki nie przełamię strachu. Nie chciałam odzywać się pierwsza. Skąd mogłam wiedzieć, jak zareaguje na telefon ode mnie? Mógł odebrać i powiedzieć, że się nie gniewa, ale równie dobrze mógł mnie najzwyczajniej w świecie olać, lub powiedzieć, że nie chce ze mną rozmawiać. Tego chyba bałam się najbardziej. Nie chciałam, by potwierdziło się, że znajomość między nim a mną można uznać za zakończoną. I to w tak wczesnym stadium, cholera...
   
   Gdy niecałe pół godziny później, rozległ się dzwonek do drzwi, z zawrotną prędkością zbiegłam na dół. Zignorowałam po drodze uwagę wujka, że znów nie zamknęłam furtki. Otworzyłam drzwi wejściowe zamaszystym ruchem.
   - To ty... Proszę, wejdź.
   - Przeszkadzam? - zapytał Wojtek, przekraczając próg.
   - No gdzież... Rozgość się w salonie. - zaprowadziłam gościa do największego pokoju w domu. - Życzysz sobie czegoś?
   - Szklankę soku.
   Udałam się do kuchni. Wyciągnęłam z lodówki dzbanek soku, a z szafki obok lodówki szklankę. Zaniosłam wszystko na stół.
   - Bronka nie ma? - zapytał Jaś, napełniając swoją szklankę. 
   - Jest, ale u siebie. - wyjaśniłam. - Za jakieś dwadzieścia minut ma lekcje, przygotowuje gitarę i piece... Mogę go zawołać.
   - Nie, nie, ja przyszedłem do ciebie.
   Uniosłam brwi. Kumpel nie trzymał mnie długo w niepewności i od razu przeszedł do sedna. Zapytał z szerokim uśmiechem jak sprawdził się w swojej misji.
   - Najlepiej, jak się dało. - powiedziałam cicho, by Bronek nie usłyszał.
   - Cieszę się. - odparł równie cicho. - Nie wiem w prawdzie o co chodziło, ale jestem zadowolony, że mogłem pomóc.
   - Miałam do pogadania z Michałem. - przyznałam. Patrzył się na mnie dłuższą chwilę w milczeniu. W końcu przesiadł się bliżej mnie.
   - Mody coś się podwalo do ciebie. - szepnął. - Coby se ino z Matim do gardeł niy skoczyli.
   - Co? O czym ty mówisz? - zapytałam ze szczerym zaskoczeniem.
   - Nic niy godom. - uniósł ręce, jakbym wymierzyła w niego lufę pistoletu.  
   - Wiesz, chłopcy coś mówili, że zdarza ci się fandzolić.
   Zmierzył mnie wzrokiem. Wzruszyłam ramionami. Pozwoliłam sobie na lekki uśmiech, widząc jego minę. Chłopcy mogli mówić co chcieli, ale ja przeczuwam, że jeżeli uda nam się bliżej poznać, możemy zostać dobrymi przyjaciółmi. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie tym, że bezproblemowo dał mi alibi, nie wnikając w szczegóły. Podziękowałam mu za to raz jeszcze.

   Następnego dnia, obudził mnie dźwięk telefonu. Nie czekając, aż sen do końca opuści mój umysł i ciało, rzuciłam się w stronę biurka.
   - Halo?!
   - Cześć, Dea.
   Nie ukrywam, że nieco rozczarował mnie głos mamy, usłyszany w słuchawce. Miałam nadzieję, że kto inny dzwoni... Odgarnęłam z twarzy poplątane włosy i usiadłam na łóżku.
   - Mama... Co u was?
   - Jest dobrze, tata jutro wyjeżdża w delegację do Niemiec. - pauza. - Ja ciągle nie mogę znaleźć pracy, ale za to dzięki temu mogę w pełni zadbać o mieszkanie i mój miniaturowy ogród. Ale dość o nas, opowiadaj jak ty się trzymasz?
   Wywróciłam oczami. W ogóle się nie trzymam. Straciłam przyjaciela, muszę grać w tym  przeklętym teledysku, a do tego wszystkiego, narastało we mnie jakieś dziwne uczucie, którego mimo szczerych chęci nie byłam w stanie pohamować. A najgorsze było to, że nie mogłam o tym z nikim porozmawiać.
   - Jest świetnie, nie dawno temu poznałam przyjaciół wujka z zespołu. - powiedziałam sztucznie zadowolonym głosem.
   - I jakie wywarli na tobie wrażenie?
   - Bardzo, bardzo pozytywne. - odparłam bez chwili wahania. - Okazali się tak równymi gośćmi, że momentalnie złapałam z nimi wspólny język.
   - Cieszę się. - jej głos był wesoły. - Dea, mogę liczyć na szczerość z twojej strony? 
   Zrobiłam głęboki wdech. Podświadomie wiedziałam, że czeka mnie kolejne niewygodne pytanie.
   - No jasne. Coś się stało?
   - Nie, nic... Wiesz, po prostu pomyślałam, że może jednak chciałabyś przeprowadzić się do nas?
   Wiedziałam, że prędzej czy później wróci do tego tematu.
   - Mamo, dobrze wiesz, że ja najlepiej się czuję na Śląsku. Kraków to nie moja bajka...
   - Mówisz tak, a nawet nie wiesz, jak wygląda życie tutaj. Jest naprawdę świetnie. Jestem przekonana, że by ci się spodobało.
   - Dopiero co poznałam nowych przyjaciół i już mam się z nimi rozstawać? - zapytałam.
   - A za nami nie tęsknisz?
   - Oj, mamo... Kaj czorno hołda jest, tam Hajmat świynty nasz - odparłam fragmentem utworu Oberschlesien. Po drugiej stronie długo panowała cisza. W końcu, po jakichś dwóch minutach, mama odezwała się.
   - To twoja ostateczna decyzja?
   - Tak. Ale obiecuję, że przyjadę do was na kilka dni. - dodałam, siląc się na wesoły ton.
   - Trzymam cię za słowo. - odparła radośnie.
   Dalej, rozmawiałyśmy o muzykach Oberschlesien. Mama pytała o nich, oczekując bardzo szczegółowych odpowiedzi. Rozmawiając z nią, myślami byłam w dwóch miejscach.
   W pobliżu Mateusza i Modego.
____________________________
* Szczyńść Boże! - Dzień Dobry!