Przy śniadaniu, Bronek i Mateusz byli całkowicie nieobecni. Można powiedzieć, że zasypiali na siedząco. W końcu nie czułam się osamotniona, wyglądając jak zombie.
- Już nigdy nie zostanę u was na noc. - burknął Mateusz, przecierając oczy. Rzuciłam mu pytające spojrzenie. - Bronek nos zagadywoł prawie do rana, nie wyspałem się.
Stłumiłam śmiech, gdy wujek ocknął się z drzemki, słysząc, że o nim mowa. Przetarł twarz dłonią.
- Som żeś godoł o koncercie. - odparł na swoją obronę.
- Ja, ale na jedno moje słowo tyś dorzucoł piętnoście swoich.
- Synek, dej se pozór,* co?
- Oj, cicho obaj. - odezwałam się. - Gibko* z tą kawą, myślicie, że reszta bydzie na wos czekała w nieskończoność?
Udało mi się przerwać wymianę zdań muzyków. Szybko skończyli swoje kawy i zaczęli przygotowywać się do wyjścia.
Pół godziny później, byliśmy już w biurze Michała. Tak jak przypuszczałam, panowie byli w komplecie i czekali tylko na nas. Bronek przeprosił za spóźnienie. Perkusista szybko przeszedł do sedna sprawy.
- Godałem wczorej przez mobilnioka* z właścicielem Gotyku*, co dostali fest dużo maili, cobyśmy dali jaki koncert.
Chłopcy popatrzeli po sobie, kiwając głowami.
- Kiedy gramy? - zapytał Wojtek.
- Za miesiąc. - odpowiedział mu Marcel. - Byda musioł oddzwonić do nich, że zagromy.
Perkusista chciał powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał mu Michał. Zasypał go lawiną słów. Od razu zaczął obmyślać najmniejsze szczegóły występu. Co jakiś czas któryś z muzyków wyłapał moment, gdy wokalista brał oddech i dodawał swoje zdanie. Najbardziej chciało mi się śmiać widząc poirytowanie Marshalla tym, że Mody wyrzuca z siebie słowa z prędkością światła, prawie nie dopuszczając innych do głosu. Rozmowa przerodziła się w ożywioną, głośną dyskusję. Każdy chciał dodać coś od siebie. Podparłam brodę na dłoniach i obserwowałam całe towarzystwo, uśmiechając się szeroko. Cieszyli się z tego występu jak dziecko z nowej zabawki.
- Może byśmy jako próba ogarnęli?
- Ja, zdałoby się. - poparł Tomka Marcel. - Bydemy we kontakcie, gdyby cosik, byda do wos dzwonił.
Chłopcy pożegnali się i każdy ruszył w swoją stronę. Ja, zanim wróciłam do domu, musiałam udać się w jeszcze jedno miejsce.
- Proszę!
Pchnęłam drzwi gabinetu szefa i weszłam do środka. Pan Andrzej siedział za swoim biurkiem. Jak zawsze elegancki, pachnący najlepszymi perfumami, z uśmiechem, który rzadko znikał z jego twarzy.
- Dzień dobry. - przywitałam się. Rozpromienił się na mój widok. Schlebiło mi to.
- Orchidea, jak miło cię widzieć. - wstał i wskazał dłonią krzesło. - Siadaj, proszę. Jak się czujesz?
Uniosłam lekko kąciki ust. Było mi miło, że pan Andrzej pyta o moje zdrowie. Usiadłam i lekko przysunęłam krzesło do biurka.
- Lepiej, dziękuję. Mogę już śmiało wrócić do pracy, ale zanim porozmawiamy o tym, mam do pana ogromną prośbę.
Oparł się przedramionami o blat i splótł palce dłoni. Wzięłam głęboki wdech. Jego spojrzenie działało na mnie kojąco. Było niewiarygodnie ciepłe i serdeczne.
- Zamieniam się w słuch.
Przełknęłam nerwowo ślinę.
- Widzi pan, chodzi o to, że ostatnio mam nie najlepsze kontakty z Agnieszką... Nie dogadujemy się, atmosfera w biurze jest zawsze zbyt gęsta, dlatego chcę prosić o przeniesienie w inne miejsce.
Obserwował mnie bez słowa. Gładził dłonią swoją twarz, którą pokrywał 3-dniowy zarost. Nie mogłam się doczekać, aż wydusi z siebie jakiekolwiek słowo. Z resztą, nad czym tu myśleć? Tak, albo nie i tyle.
- Jeżeli źle ci się pracuje z Agnieszką, to oczywiście przeniosę cię. - zmarszczył brwi. - Będę z tobą szczery, Dea. Nigdy nie byłem za faworyzowaniem wybranych pracowników, bo to jest po prostu nie fair w stosunku do pozostałych, ale w tym wypadku, chciałbym ci pójść na rękę.
- Co ma pan na myśli? - zapytałam, nie wiedząc o co chodzi szefowi. Uśmiechnął się lekko.
- Każde inne biuro jest daleko od twojego domu. Co byś powiedziała, jakby to Agnieszka zaczęła pracę gdzie indziej?
- A ja zostałabym tu? - zapytałam szczerząc się.
- Dokładnie.
Zaczęłam się zastanawiać, czym sobie zasłużyłam na taką sympatię u szefa. Może te dwa lata, przez które swoją pracę wykonywałam sumiennie, byłam bardzo dyspozycyjna i nie brałam urlopów, za wyjątkiem pojedynczych dni, kiedy wypadło mi coś ważnego, sprawiły, że pan Andrzej nabrał do mnie takiego zaufania.
- Dziękuję, szefie. - mruknęłam speszona. Nachylił się nad biurkiem i poklepał mnie po ramieniu.
- Nie ma za co, naprawdę. Od poniedziałku, Agnieszka będzie już pracowała w innej placówce, a ty do końca tygodnia jeszcze odpoczywaj.
- Jestem panu wdzięczna.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym opuściłam biuro pana Andrzeja i wyszłam na zewnątrz. Zerknęłam na zegarek. Do autobusu miałam jeszcze chwilę czasu, więc poszłam do sklepu muzycznego, przejrzeć koszulki.
Gdy weszłam do domu, momentalnie usłyszałam donośne chrapanie wujka. Zajrzałam ostrożnie do salonu. Spał na kanapie, z najnowszym numerem Teraz Rocka na piersi. Delikatnie odłożyłam gazetę na stół i przykryłam go kocem. Później, wyciągnęłam z torby moją świeżo zakupioną koszulkę z logiem System Of A Down, powiesiłam na wieszak i schowałam w szafie. Włączyłam telewizor, by nieco się rozerwać, gdy rozległ się dzwonek mojego telefonu, którym był utwór SOAD "Sugar". Gdy zobaczyłam na ekranie wiadomość, że Wojtek dzwoni, uśmiechnęłam się szeroko i odebrałam połączenie. Po wytłumaczeniu, że chciał po prostu ze mną porozmawiać, zaczęliśmy prowadzić wesołą konwersację.
_______________________________________
* dej se pozór - uważaj sobie, uważaj
* gibko - szybko
* mobilniok - telefon komórkowy
* Gotyk - klub w Bytomiu
Przepraszam, że taki krótki, coś mnie wena nie rozpiera ostatnimi czasy. :<
czwartek, 31 lipca 2014
wtorek, 1 lipca 2014
Kolejna nowość...
Schneiderowa, to przez Ciebie i Twoje opowiadanie. :<
Dlatego, jeżeli mi się uda coś z tego stworzyć, to dedykuję to Tobie. :*
Zapraszam do zapoznania się z moją kolejną próbą "literacką".
Blog można znaleźć pod TYM adresem.
Buźka, Mezmerize. :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)